[Zdjęcie z protestu. Tłum na ulicy miasta]
Nazywam się Aleksandra, mam 33 lata. Jestem uczestniczką białoruskich protestów. Wszystkie te przerażające rzeczy, które miały miejsce i nadal dzieją się w moim kraju i na całym świecie sprawiły, że zaczęłam zastanawiać się, co dalej. Co nas wszystkich czeka? A odpowiedź na moje pytania znalazłam w sobie. Będzie tylko lepiej, wszystko będzie dobrze. Świat nigdy nie będzie taki sam, ale wszystko, co się wydarzyło: zarówno pandemia, niepokoje narodowe, jak i światowy kryzys finansowy są pozytywnymi tendencjami. Oczywiście trudno w to uwierzyć, ale można to też potraktować jak oczyszczenie przez cierpienie. Szybkość, z jaką rozwijają się dzisiejsze wydarzenia, oraz wszelkie informacje, których we współczesnym świecie nie można ukryć, natychmiast rozprzestrzeniają się i rzucają światło na to, co nieuchronne. Na świecie nie ma już miejsca na kłamstwo. Wszystkim ludziom nie pozostaje nic innego, jak tylko żyć w miłości do siebie nawzajem. Wszyscy widzą wszystko i nie chcą dłużej być trybikami w systemie, nie są gotowi służyć „matrixowi”. Z pewnością jest to tendencja do jednoczenia się.
Mnie osobiście na przykład poczucie wspólnoty omijało przez całe życie. Nie, oczywiście nigdy nie było mi obce, ale raczej odczuwałam je w małych grupach ludzi związanych swoimi prywatnymi zainteresowaniami. Wydaje mi się, że wcześniej, być może jeszcze kilka lat temu, słowa „Białoruś” i „Białorusini” u wielu moich rodaków wywoływało nieprzyjemne uczucia apatii i lekkiego rozdrażnienia. Można było odnieść wrażenie, że Białoruś to jakby sztuczny kraj. Nie, nie mam tu na myśli tego, że naród powstał sztucznie. To państwo i system narzucały swój światopogląd – to czyniło nas, ludzi w swoim kraju, nieprawdziwymi, karnie biorącymi udział w wyssanych z palca wydarzeniach i czynach społecznych. Każdy, kto w jakiś sposób zetknął się z tym fałszerstwem na co dzień, a jest wielu takich ludzi, dobrze zrozumie, co dokładnie mam na myśli.
[Portret autorki z transparentem: nie jesteśmy bydłem, stadem i truchłem. Jesteśmy żywym narodem, jesteśmy Białorusią!]
Pamiętam, że kiedy byłam w szkole, zaproponowano nam wstąpienie do Białoruskiego Republikańskiego Związku Młodzieży (BRSM) i obiecano za to korzyści, takie jak: wyjazdy na obozy letnie, udział w niektórych (dla mnie osobiście wątpliwych) wydarzeniach i tak dalej. Jako czternastoletnia dziewczynka odmówiłam wstąpienia do tej organizacji. Nie mogłam w tym okresie jeszcze ubrać w słowa, wytłumaczyć sobie samej i innym, dlaczego to zrobiłam, ale na pewnym poziomie intuicyjnym czułam, że to nie jest dobra sprawa i nie powinnam zadawać się z tym systemem. Wydawał mi się nudny, nieciekawy, niegodny mojej uwagi. A więc nie wstąpiłam do BRSM, w efekcie zostając czarną owcą dla moich kolegów z klasy. Nawiasem mówiąc, podobna sytuacja powtórzyła się na uniwersytecie. Mijały lata, a ja żyłam własnym życiem, nie czując przynależności do państwa „białoruskiego”. Przez cały czas chciałam przeprowadzić się do innego kraju, ale nie zrobiłam tego, ponieważ znalazłam podobnie myślących ludzi, z którymi mogłam się komunikować w języku muzyki, sztuki i psychologii. To są rzeczy, którymi zajmowałam się w moim życiu na co dzień, zarabiając dzięki temu pieniądze. W życiu nie pracowałam w żadnej instytucji publicznej. Nie dlatego, że zasadniczo nie chciałam, po prostu czułam się prawie fizycznie źle, kiedy do nich wchodziłam. I zawsze miałam wrażenie, że jeśli dostanę taką pracę, będę musiała zrobić coś szalenie mało inspirującego i absolutnie niepotrzebnego nikomu. Po pewnym czasie znalazłam nawet określenie dla mojego stylu życia. Okazuje się, że ludzie nazywają to emigracją wewnętrzną. Ogólnie rzecz biorąc, nie doświadczyłam dumy z tego, że jestem Białorusinką i myślałam, że nigdy nie doświadczę. Myliłam się. Całe moje życie zmieniło się latem 2020 roku.
[Autorka i jej mąż podczas protestu. Stoją przy ulicy pokazując biało-czerwoną flagę Białorusi]
Od trzech miesięcy mieszkam w Polsce, w Warszawie i bardzo tęsknię za domem, moim rodzinnym i ukochanym miastem Mińsk, szalenie chcę wrócić. Teraz jestem bardzo dumna z tego, że należę do tego odważnego, pięknego, mądrego i niepokornego narodu. Muszę się uczyć języka polskiego, aby znaleźć dobrą pracę w zawodzie. Nie mam pojęcia, ile jeszcze tu będę musiała zostać. Może i całe życie, na razie nie ma drogi powrotnej, bo jeśli wrócimy z mężem, on może zostać uwięziony.
Oczywiście byliśmy przeciw reżimowi Łukaszenki. Od zawsze, od dawna, praktycznie od samego początku. Kiedy doszedł do władzy, miałam 7 lat, ale już wtedy słyszałam, co moi krewni mówią w rodzinie. Wyjaśniono mi, co, jak i dlaczego taka osoba nie powinna być u władzy. Potem zaczęli znikać ludzie, zaczęły się morderstwa, nadmierne podatki dla prywatnych przedsiębiorców, naciski na opozycję, aresztowania, zamachy w metrze i podczas imprez masowych, podatki od bezrobocia. Być może ostatnią kroplą, która przelała czarę goryczy, stał się fakt, że Łukaszenka całkowicie zanegował istnienie COVID-19. Ludzie umierali w szpitalach, ale nikt na to nie zwracał uwagi.
Tak oto nastało lato 2020 roku. Kiedy wszyscy potencjalni kandydaci na prezydenta zostali uwięzieni, a sztaby zjednoczyły się i wysunęły Swiatłanę Cichanouską jako kandydatkę opozycji, wówczas moja cierpliwość się wyczerpała. Jestem człowiekiem, który całe życie był zajęty tworzeniem i umacnianiem swojego wewnętrznego świata, nie wdawał się w politykę, a który teraz poszedł na wiec popierający nowego kandydata na prezydenta! W tamtym momencie powiedzieć, że byłam zszokowana i zdumiona, to nic nie powiedzieć. Spotkałam tak wielu ludzi z podobną postawą życiową! Żaden z nich nie był już gotowy pokornie znosić swojego losu.. Wtedy doświadczyłam właśnie tego poczucia wspólnoty i dumy, które do tej pory mnie nie opuszcza. Pojawiła się energia i siła, aby coś robić, pomagać, coś zmieniać. I myślę, że wszyscy to zrobiliśmy.
[Autorka tekstu i jej mąż podczas protestu. Idą z transparentem]
W nocy z 9 na 10 sierpnia wraz z mężem i przyjaciółmi wyszliśmy na ulice Mińska, aby zaakcentować naszą postawę obywatelską w sprawie tego, co się dzieje. Nie baliśmy się, bo wtedy nikt jeszcze nie podejrzewał tych okropności, które będą miały miejsce, brutalności milicji i zatrzymań w areszcie tymczasowym. Myśleliśmy, że najgorsze, co mogło nam się przydarzyć, to grzywna lub 10 dni więzienia. Oczywiście nawet to wydawało się nieprzyjemne. Byliśmy szczerze zaskoczeni, gdy w centrum miasta zaczęły wybuchać granaty świetlne i hukowe, tego wieczoru nie było jeszcze gumowych kul. Podjeżdżały więźniarki, uciekaliśmy przed funkcjonariuszami, ukrywaliśmy się na podwórkach, w końcu weszliśmy na tereny kolei, długo szliśmy po torach, po czym ostrożnie dotarliśmy do domu, staraliśmy się nie przechodzić pod latarniami, doszliśmy do domu dopiero o świcie. Niesamowite było widzieć tak ogromną liczbę ludzi i samochodów na ulicach w nocy. Wierzyliśmy w nasze zwycięstwo.
Nawet trzy dni po tym, jak wszyscy dowiedzieli się o torturach, zastraszaniu i zabijaniu przez funkcjonariuszy, wychodziliśmy każdego dnia, chodząc na marsze jak do pracy. Mieliśmy szczęście. Nie byliśmy w areszcie ani nie trafiliśmy pod gumowe kule. Jedynym momentem grozy była sytuacja na stacji benzynowej w nocy. Znaleźliśmy się na stacji, która została otoczona przez służby bezpieczeństwa. Oni wbiegli do środka, a my pobiegliśmy ukryć się w toalecie. Zaczęli wyważać drzwi, musieliśmy je otworzyć. Mąż został wtedy uderzony w twarz, upadł, został gdzieś przeciągnięty. Zaczęłam błagać, żeby go nie ruszali, krzyczeć, że zaraz wrócimy do domu. I jakimś cudem został wypuszczony. Następnie jeden z moich towarzyszy wyjaśnił mi to zachowanie faktem, że w więzieniach po prostu nie było już miejsca dla ludzi. Naprawdę mieliśmy szczęście.
[Portret autorki na tle pomnika Lenina, który podczas protestów w Mińsku stał się tablicą, na której protestujący umieszczali transparenty, flagi i rysunki, wokół którego się gromadzili]
Jak trafiliśmy do Polski? Mąż prowadził aktywną działalność w sieciach społecznościowych, publikował posty, tworzył plany, a nawet pisał listy do służb siłowych, a ponieważ jest zameldowany w jednym miejscu, a my mieszkaliśmy w innym, nie zdążyli przyjść po niego. Taka jest historia.
Cieszymy się, że tu jesteśmy i że teraz nie ma nad nami groźby aresztowania. I nawet będąc w Polsce, postaramy się zrobić wszystko, aby na Białorusi zaszły zmiany, wierzymy w to, że tak będzie i czekamy na powrót do domu.
Tłumaczenie: Aleksander Raspopov
Aleksandra Igorewna Wasilewska – Urodziła się 26 lipca 1987 roku w Mińsku w Białorusi. Ukończyła Białoruską Państwową Akademię Sztuk Pięknych, specjalizując się w reżyserii telewizyjnej. Pracował jako prowadząca programu Bulbox, dziennikarka kanału Belsat. Wcześniej była członkinią zespołu Asspirin i Jorge oraz grupy wokalnej Revival. Ukończył Instytut Gestalt I stopnia w Moskwie jako psychoterapeuta Gestalt. Uwielbia zwierzęta, podróże i występy na ulicy jako muzyk uliczny. W związku z wydarzeniami mającymi miejsce obecnie na Białorusi, w listopadzie 2020 roku przeniosła się do Polski.