Arrow-long-left

Krytyka

Afirmacja

23.34

[Zdjęcie z protestu przedstawia uzbrojonych policjantów w kaskach z przyłbicami i tarczami ochronnymi. Na przeciwko nich stoi starsza kobieta z wysoko uniesionymi rękami. Gest oznacza bezbronność. W tle widać inne protestujące osoby]

Napisałam ten tekst dzień po wyjściu z więzienia. Bardzo istotne było, aby udokumentować to, co się stało w najdrobniejszych szczegółach wraz z zapisaniem nazwisk funkcjonariuszy milicji. Szczegółowe opisanie tego, co przeżyłam, stało się rodzajem wyzwolenia z opresji.

Dzisiaj, po dwóch tygodniach, wracam do tego tekstu, aby uzupełnić go konkretnymi artykułami konstytucji, które zostały złamane i oddać ten tekst do publikacji w „Magazynie RTV”. Jest to jeden ze sposobów, aby powiedzieć wszystkim o stosowaniu tortur w Białorusi.

Podczas zatrzymania złapano mnie z tyłu za lewą rękę. W tym miejscu do dziś mam siniaki. Było ich siedmioro, w cywilu, wszyscy w kominiarkach; czekali w szarym, nieoznakowanym radiowozie. Zapytałam ich: – Kim jesteście? Co robicie? Tajniak, który mnie złapał za rękę, odpowiedział: – Zamknij ryj, suko! (Złamanie pkt. 3, art. 2.4 WKK (Wykonawczy Kodeks Karny), art. 2.5 WKK, pkt 10 Zasady etyki zawodowej milicjanta Republiki Białoruś, Rozporządzenie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Republiki Białoruś z 04.04.2013 nr 67.)

Wrzucili mnie na siedzenie radiowozu, a mojego przyjaciela na kolanach pomiędzy fotelami samochodowymi. Poprosiłam o okazaniu legitymacji i wyjaśnienie mi, o co chodzi. Nikt z nich tego nie zrobił. (Złamanie art. 23 ustawy Republiki Białoruś z 17.07.2007 nr 263, „O organach Spraw Wewnętrznych Republiki Białoruś”.)

Powiedziałam, że chcę zadzwonić do adwokata – odebrano mi to prawo. Nie zrobiłam tego ani podczas „zatrzymania”, ani po przesłuchaniu w komendzie milicji. (Złamanie pkt. 1, pkt. 2.8, pkt. 3, art. 8.2 WKK, art. 11.4 WKK, art. 62 Konstytucji Republiki Białoruś.)

Kazano nam oddać telefony komórkowe i aparat fotograficzny. Jeden z tajniaków trzymał mój aparat tak, że uderzał nim o podłogę. Poprosiłam go o trzymanie aparatu w rękach, bo jest drogi, odpowiedział mi wulgaryzmem i pchnął z całej siły w ramię. Zapytałam: – Co robisz? Śmiejąc się, odpowiedział: – Widzisz, że jedziemy, samochód się trzęsie. (Złamanie pkt. 3 art. 2.4 WKK, art. 2.5 WKK, pkt 10 Zasady etyki zawodowej milicjanta Republiki Białoruś, Rozporządzenie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Republiki Białoruś z 04.04.2013 nr 67.)

[Zdjęcie przedstawia grupę uciekających osób. W tle widać drzewa i opadłe liście]

W Urzędzie Spraw Wewnętrznych postawiono nas na ulicy pod ścianą, pracowniczka rozpoczęła rejestrację danych osobowych wszystkich zatrzymanych. Powiedziałam, że nic nie powiem, dopóki nie pokażą mi swoich legitymacji. Jeden z nich pokazał mi połowę swojej legitymacji w czerwonej okładce, zobaczyłam tylko jego zdjęcie. Ten człowiek przedstawił się jako porucznik Melnikow. Strona dokumentu zawierająca imię i nazwisko nie została pokazana. (Złamanie pkt. 10 Zasady etyki zawodowej milicjanta Republiki Białoruś, Rozporządzenie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Republiki Białoruś z 04.04.2013 nr 67.)

Staliśmy na ulicy przez dwadzieścia minut, trzymając ręce na ścianie, następnie zaprowadzono nas do pokoju, w którym spisano rzeczy, które mieliśmy przy sobie i zrobiono nam kontrolę osobistą. To były trzy kobiety, okazało się, że nie wiedziały, jak się do tego zabrać, więc na wszelki wypadek odebrały nam wszystkie nasze rzeczy. Później podszedł do nich doświadczony tajniak i zaczął mówić, jak powinny robić kontrole osobiste. Tajniak przeszukał mężczyzn. Osoba w czarnej kominiarce i dresie nagrywała kamerą zeznania, nie mieliśmy prawa odmówić. (Złamanie art. 4 ust. 2.3 pkt 27 Konstytucji RB.)

W sąsiednim pokoju USW siedziały bardzo młode osoby w mundurach, wyglądały na 17–18 lat. Nie było jasne, co tam robili. Z telefonu mojego przyjaciela zdążyliśmy zadzwonić do rodziców i naszej przyjaciółki Alesi, poprosiliśmy ją, by skontaktowała się z prawnikiem. Potem wszystkie rzeczy zostały nam zabrane. Zaprowadzili nas do aresztu śledczego. Był to szary, wąski pokój o wymiarach 4 × 2 metry (policzyłam płytki podłogowe) z ławką wzdłuż ściany. Była też plastikowa butelka z wodą, z której nikt nie odważył się napić. W areszcie poznałam moje przyszłe współwięźniarki.

Jedna z nich: matka na urlopie macierzyńskim, dwójka dzieci (jedno miało rok, drugie 6 lat i było niepełnosprawne) – nie mieli prawa jej zatrzymywać, jednak siedziała w areszcie do poniedziałku. Dwie inne dziewczyny z Food Not Bombs Minsk – Lida i Nastia – zostały zatrzymane przy rozdawaniu jedzenia bezdomnym. W protokole zapisano: rozdawały posiłki bezdomnym i wykrzykiwały antyrządowe hasła. Wykrzykiwanie haseł antyrządowych przypisywano właściwie wszystkim. Niektórym dopisywano również stawianie oporu przy próbie zatrzymaniu i to skutkowało złamaniem już dwóch paragrafów.

Kilka razy wyprowadzano nas z celi i zmuszano do składania zeznań (złamanie art. 4 ust. 2.3, art. 27 Konstytucji RB), zadawano pytania, które miały nas sprowokować.

Kazano mi zrobić odcisk linii papilarnych, chociaż milicjant miał już kopię mojego paszportu. (Złamanie art. 7 ust. RB „O państwowej rejestracji odcisków palców”.) Nie wydano mi kopii protokołu, odmówiono wydania go na moją prośbę (złamanie pkt. 5 art. 10.2 WKK).

W USW byliśmy od 16:30 do 23:00. Skorzystaliśmy z toalety na ulicy tylko jeden raz. Nie było tam światła i było strasznie zimno. Zima. W nocy przyjechał po nas samochód, każdy został ponownie przeszukany. Tym razem zostałam przeszukana przez milicjanta mężczyznę (złamanie pkt. 1 art. 8.6 WKK), włożył rękę tylko do kieszeni płaszcza, jednak to przeszukanie było kolejnym naruszeniem moich praw. Potem przyjechała furgonetka ze specjalnym miejscem do izolowania więźniów, nazywana w języku potocznym lodówą. Taka lodówa ma około 50 centymetrów szerokości, metr wysokości i metr długości, po obu stronach są ławki. W lodówie trzeba było zmieścić się we czwórkę. Powiedzieliśmy, że to jest niemożliwe – gdy dwie osoby usiadły na ławce, nogi już się nie mieściły. Gliniarz powiedział, że latem zmieściło się tu czterech mężczyzn. Obrażając, popędził nas, powiedział, że trzeba się śpieszyć (złamanie pkt. 10 Zasady etyki zawodowej milicjanta Republiki Białoruś, Rozporządzenie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Republiki Białoruś z 04.04.2013 nr 67). Usiedliśmy sobie na kolanach. Martwiliśmy się, że zabiorą nas do aresztu w Okrestino (Mińsk), brakowało powietrza i wydawało się, że do aresztu w Żodino nie dojedziemy.

W drzwiczkach furgonetki było okrągłe okienko, przez które Lida zobaczyła, jak glina gra w gierki na telefonie komórkowym, sarkastycznie żartowałyśmy, że może w ten sposób zabawiać dzieci zatrzymanych matek. Przywieźli nas do celi więziennej na Okrestino.

Gruby milicjant wyszedł nam na przeciw śpiewając piosenkę: „Swistit zmagarskaja wjuga, OMON ich chleszczet uprugo” [„свистит змагарская вьюга, ОМОН их хлещет упруго” – zmieniony fragment popularnej radzieckiej piosenki: „gwiżdże zamieć, protestujących OMON pałuje z rozmachem” – przyp. tłum.]. (Złamanie pkt. 3 art. 2.4 WKK, art. 2.5 WKK, pkt 10 Zasady etyki zawodowej milicjanta Republiki Białoruś, Rozporządzenie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Republiki Białoruś z 04.04.2013 nr 67).

Postawili nas na korytarzu z wykręconymi za plecami rękami. Bardzo trudno stać w takiej pozycji: ręce się trzęsą. Kiedy ktoś próbował zmienić pozycję, odpocząć, podchodził milicjant i krzyczał: – Co, nie jesteś w stanie wytrzymać? Może dołożyć wam ciężarków?! Ciągle krzyczał, obrażając; spokojnym głosem nikt tu nie mówi. (Złamanie art. 23 ustawa Republiki Białorusi z 17.07.2007 nr 263 „O organach spraw wewnętrznych Republiki Białorusi”.)

Zaprowadzono mnie do celi. Trzecie piętro, numer 16. Później dowiedziałam się, że „najlepszą” celą była ta pod numerem 24, było tam sporo książek i coś do pisania. Weszłam ze słowami: Dobry wieczór na chacie! (w slangu więziennym tak nazywają cele). Starałam się zachować dobry nastrój i śmiałam się przy każdej możliwej okazji.

[Na zdjęciu widoczna jest grupa protestujących cywilów. Przechodzą przez jezdnię na biało-żółtych pasach]

W celi dla 6 osób było nas 24 (złamanie pkt. 47 Regulaminu utrzymania osób fizycznych, Rozporządzenie Rady Ministrów Republiki Białoruś 996 z 21.11.2013): 23 więźniów politycznych i jedna bezdomna kobieta. Nie wydano mi ani materaca, ani pościeli (złamanie pkt. 48 Regulaminu utrzymania osób fizycznych, Rozporządzenie Rady Ministrów Republiki Białoruś 996 z 21.11.2013). Cała przestrzeń celi była zajęta, przez pierwszych parę godzin po prostu nie wiedziałam, jak się tam poruszać. Prycze były przykręcone do podłogi, nie można było ich przesuwać. Ze środków higieny było trochę papieru toaletowego i kawałek szarego mydła (złamanie zał. 2 Rozporządzenie Rady Ministrów RB nr 1564 z 21.11.2006). Dwa okna ze zmatowionymi szybami, szarą kratą – nic przez nie nie było widać. Światło z jarzeniówki. Doba w takiej celi kosztuje 14,5 białoruskich rubli (4,5 euro) według taryfy umieszczonej na ścianie. Był też harmonogram, w którym rozpisano godziny spaceru, czas na prysznic… – oczywiście nikt tego nie przestrzegał (złamanie pkt. 101 Regulaminu utrzymania osób fizycznych, Rozporządzenie Rady Ministrów Republiki Białoruś 996 z 21.11.2013).

Na pryczach z żelaza trzeba było najpierw podłożyć kurtkę, jeśli chciało się usiąść lub położyć, chociaż to też nie zawsze pomagało. Ciało zaczynało szybko odczuwać ból od uciskających prętów. Wygodniej było spać na podłodze, ale tam też brakowało miejsca. Aby się zmieścić, kładliśmy się w rzędy, po cztery osoby, wyciągając nogi pod łóżka. Ktoś w przejściu, w pobliżu toalety, ktoś pod stołem, ktoś na stole i ławkach, reszta na łóżkach. Pierwszej nocy światło w celi było włączone, naciągałyśmy na oczy maseczki albo czapki.

Było zimno mimo tego, że kaloryfery w celi były włączone. Poważnym problemem był brak powietrza. Wentylacja była wyłączona, karmnik (okienko w drzwiach) zamknięty. Spałyśmy z Nastią obok siebie na jej kurtce, przykrywając się moim płaszczem. Drugiej nocy wyłączyli światło.

Cisza nocna zaczynała się od 22:00, pobudka o 6:00 rano. Nie spałam, budziły mnie rozmowy. Przeniosłam się z podłogi na stół, aby w świetle księżyca poczytać książkę (księżycem było nazywane słabe światło żarówki nad drzwiami). W pewnym momencie usłyszałam odgłos kapiącej wody – bezdomna kobieta zrobiła siku. Obudziłam dziewczyny, żeby wzięły nogi spod jej łóżka. Nastia zdążyła się przesunąć, mocz polał się na buty Lidy. Lida wstała przepłukać je pod bieżącą wodą. W nocy pojawiły się karaluchy, biegały po podłodze pomiędzy śpiącymi. Dziewczyny budziły się z obrzydzeniem. Butem zabiliśmy sześć owadów, żartując: „stop karaluch” [karaluchem nazywany jest Aleksandr Łukaszenka – przyp. red.].

O szóstej rano włączono światło, godzinę później przeszukanie w celi. Przeszukanie odbywało się dwa razy dziennie, rano i wieczorem. Wyprowadzali nas z celi, ustawiali wzdłuż ściany. Stopy rozstawione na szerokość ramion, ręce położone na ścianę wnętrzami dłoni skierowanymi na zewnątrz, głowa w dół, nie można było się poruszyć. Sprawdzanie – mówią twoje nazwisko, ty odpowiadasz – swoje imię i imię ojca. W tym czasie przeszukiwana jest cela.

[Zdjęcie z protestu na ulicy miasta. Postać męska w czarnej kominiarce na pierwszym planie. Przykucnęła na wzgórzu, przygląda się ludziom gromadzącym się na dole]

Było nas dużo. Ustawiając się wzdłuż ściany, zajmowałyśmy prawie cały korytarz. Glina żartował: „Dobrze stoimy, jak łańcuch solidarności” (złamanie pkt. 3 art. 2.4 WKK, art. 2.5 WKK, pkt 10 Zasady etyki zawodowej milicjanta Republiki Białoruś). Podczas przeszukania wyjaśniono nam, że w ciągu dnia nie można siedzieć na łóżkach, jeśli to zobaczy ochroniarz – ta osoba będzie umieszczona w karcerze.

Po powrocie do celi wszystkie bałyśmy się usiąść na pryczach. Ktoś usiadł na ławce, reszta stała, zajmując całą przestrzeń. Dopiero po dwóch godzinach przestałyśmy się bać. Przynieśli jedzenie. Jak zawsze: dużo chleba, czarna słodka herbata i owsiankę. Nic nie jadłam przez trzy dni, tylko rano piłam herbatę i kompot wieczorem. Owsianka miała wyraźnie kwaśny zapach, ciężko było rozpoznać, czy były to płatki, czy ryż. Na obiad dawano parówkę lub kotlet rybny, na którym była pleśń (złamanie zał. 1 Rozporządzenie Rady Ministrów RB nr 1564 z 21.11.2006). Mało kto jadł, prosiliśmy, aby nie dawali jedzenie dla wszystkich. Trzeba było to później wyrzucać do toalety i myć talerze. Musiałyśmy robić to bardzo szybko.

Drugiego dnia puszczono gorącą wodę. Poprosiłam o szampon, ręcznik i szczoteczkę do zębów. Glina odpowiedział: – Skąd ci to wezmę? Co, mam pójść do sklepu? (Złamanie zał. 2 Rozporządzenie Rady Ministrów RB nr 1564 z 21.11.2006.). Dziewczyny powiedziały, że wolontariusze i Czerwony Krzyż przekazują środki higieny, ale one nie docierają do więźniów. Próbowałam umyć głowę mydłem, to jedyne, co tam było. Eksperyment nie udał się, włosy wyglądały jeszcze gorzej. Wycierałam je maseczką. Wyprałam maseczkę i bieliznę, rozwiesiłam do suszenia. Minął drugi dzień, ubrania zaczynały śmierdzieć (okrutne i nieludzkie warunki są złamaniem art. 25 Konstytucji Republiki Białoruś i Konwencja w sprawie zakazu stosowania tortur).

W czasie używania toalety włączałyśmy odpływ i głośno rozmawiałyśmy, by korzystająca czuła się bardziej komfortowo. Toaleta to była po prostu dziura w podłodze, w rogu celi, odgrodzona jedynie cienką ścianką z drzwiami. Bardzo długo z powodu stresu nie mogłam skorzystać z toalety. Martwiłam się, że będzie nieprzyjemny zapach, bo była wyłączona wentylacja. Nabierałyśmy wodę do butelki i używałyśmy toalety jako bidetu.

Głośne rozmowy pomagają jedynie, jeśli ktoś chce skorzystać z toalety. Poza tym bardzo przeszkadzają. Od rozmów zaczyna boleć głowa. Brakuje powietrza. Większość tematów dotyczyła aresztowań, historii tych, którzy już odsiedzieli. To strasznie przytłaczające. Alesia, zmieniając temat, zapytała, czym się zajmujemy. Okazało się, że jest wśród nas: sanitariuszka karetki pogotowia, projektantka gier, logopedka, matka na urlopie macierzyńskim. Siedziała też z nami osoba transpłciowa. Zarabiała, wykonując różańce dla Kościoła, chociaż sama była ateistką. Powiedziała, że robi to tylko dla pieniędzy. Pracowała w domu. Pomyślałam, że to matka jako osoba wierząca znalazła jej taką pracę. W ciągu godziny możesz zrobić jeden różaniec – mówiła – w zależności od liczby węzłów. Dziennie około trzech sztuk. Była też dziewczyna z kliniki weterynaryjnej, która mieszkała z dziewięcioma zwierzakami: psami i kotami; powiedziała, że zostawiła instrukcję znajomym na wypadek jej zatrzymania. Ja powiedziałam, że pracuję w archiwach, prowadzę w technikum wykłady na temat historii codzienności. Współwięźniarki zaproponowały mi zrobienie cyklu wykładów, nie miałam nic przeciwko. Trzeba było się jednak do tego przygotować. Zapukałam do drzwi, poprosiłam o długopis i kartkę. Glina zapytał się, co chcę pisać, odpowiedziałam mu, że to moja prywatna sprawa. Nic nie dostałam, chyba moja prośba go przestraszyła (złamanie pkt. 52 Regulaminu utrzymania osób fizycznych, rozporządzenie Rady Ministrów Republiki Białoruś 996 z 21.11.2013).

[Zdjęcie z parku w Mińsku w deszczowe popołudnie. Widać na nim białe lampy oraz schody prowadzące do otoczonego betonowym murkiem stawu. Po lewej stronie znajduje się duży świerk]

Innym sposobem na utrzymanie spokoju było zbiorowe czytanie książek. W celi były dwie książki: beletrystyka autorstwa Doncowej i „Bellew Zawierucha” Jacka Londona, wybrałam tę drugą. Każda z nas czytała po jednym rozdziale. W głowie zaczynał pojawiać się film, wszystkie słuchałyśmy i siedziałyśmy w milczeniu. Tak przeczytałyśmy kilka rozdziałów i znowu zaczęły się rozmowy. Przekazałam książkę dziewczynie, która przez cały czas nic nie mówiła i siedziała w kącie. Wzięła książkę i zaczęła głośno czytać. Coś się w niej zmieniło, kiedy skończyła czytać rozdział, znowu zaczęły się rozmowy.

Jedną z dziewczyn bolał ząb, kruszył się, odpadł kolejny kawałek. Miała spędzić w więzieniu 15 dni, nie otrzymałaby więc pomocy lekarskiej. Gdy zapukała w drzwi celi i poprosiła o lek przeciwbólowy, dostała metamizol.

Po kilku godzinach znów zaczęłyśmy czytać, przyszła moja kolej. Zazwyczaj publiczne czytanie wywołuje u mnie silny stres, za każdym razem pojawia się przed oczami biała zasłona, zaczynam się mylić. Tym razem nic takiego nie czułam, czytałam pewnie, pochłonęła mnie fabuła powieści, wszyscy uważnie słuchali. Nie doczytałam rozdziału, światło zostało zgaszone. Za ścianą zapukali: raz, raz, raz, dwa, trzy. To najprawdopodobniej oznacza „Żyje Białoruś!”, bardzo się ucieszyłyśmy i też odpukałyśmy. Pukanie pochodziło z celi, w której siedzieli mężczyźni. Położyłyśmy się na podłodze, aby zasnąć. Rano powtórzyliśmy stukanie w ścianę.

Dzień trzeci, rano, przeszukania. Glina krzyczy na mnie, że za cicho odpowiadam. Krzyczy, że w celi jest bałagan. Krzyczy, że nie można siedzieć na łóżkach w ciągu dnia, jak znów zobaczy, że siedzimy, to umieści nas w karcerze. Czy mamy jakieś pytania? Jedna z dziewczyn zapytała, czy dostaniemy materace. Odpowiedział: – Normalna kobieta chce mężczyznę, a nie materac (złamanie pkt. 3 art. 2.4 WKK, art. 2.5 WKK, pkt 10 Zasady etyki zawodowej milicjanta Republiki Białoruś, Rozporządzenie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Republiki Białoruś z 04.04.2013 nr 67). Później dowiedziałam się, że to samo – słowo w słowo – powiedział dziewczynom z celi z drugiego piętra. Glina zapytał bezdomną kobietę: – Ala, dziewczyny cię nie krzywdzą? Powiedz tylko, a szybko zrobię z nimi porządek. Ala pyta: – Kiedy mnie wypuścisz? – Jeszcze trochę posiedzisz. Przykro mi było z powodu tej kobiety, która była przetrzymywana w więzieniu tylko z powodu więźniów politycznych (w celu utrudnienia im odsiadki).

W końcu nadszedł poniedziałek. Rozprawy sądowe. Czekamy, aż po nas przyjdą.

Przenoszą mnie i cztery inne osoby do celi na parterze. Na ogłoszenie wyroku czeka jeszcze siedem osób. Rozmawiamy. Opowiadamy sobie nawzajem głupie żarty. Mówią, że rozprawa sądowa trwa 10 minut. Ogłoszono pierwszy wyrok sądowy – mandat. Kobieta została zatrzymana za noszenie białej kurtki w połączeniu z czerwoną kamizelką. Oskarżono ją o jednoosobową pikietę. Drugą dziewczynę skazano na 15 dni aresztu. Kobieta, która dostała mandat, oddała nam swoją kamizelkę. Mówi, że w kieszeni są czyste majtki. Zapamiętuję numer telefonu do krewnych dziewczyny, która zostanie w areszcie. Chcę przekazać im informację. Dziewczyna podaje mi też adres bloku i wskazuje miejsce, gdzie wyrzuciła swój wyłączony telefon komórkowy z nadzieją, że on nadal tam leży.

Trwa kolejna rozprawa sądowa. Kobieta fotografowała telefonem protestujących noszących flagę. Wyrok: mandat (345 euro). Milicjanci żartują: – Nie martwcie się, zapłacą za to z zachodnich funduszy wsparcia. Zaczyna się moja rozprawa sądowa. Wyprowadzają mnie na korytarz, stawiają pod ścianę. Spotykam się z moim przyjacielem, z którym zostałam zatrzymana. Próbujemy cicho rozmawiać. Kobieta, która rozdaje więźniom jedzenie, krzyczy na nas: Kto ci pozwolił rozmawiać?! Milkniemy, myślę sobie: „Co do cholery, ona przecież nie ma z tym nic wspólnego!”. Patrzymy na siebie, Wołodia mi mruga, staram się nie płakać, muszę pozbierać myśli przed sądem.

Rozprawa sądowa przez Skype. Najpierw dają możliwość konsultacji z prawnikiem. Rozmowa odbywa się w sali sądowej. Boję się mówić, może to działać na moją niekorzyść, mam wrażenie, że nas podsłuchują. To jest nasza pierwsza rozmowa z prawnikiem. Wołodia ma rozprawę jako pierwszy. Przedstawia się świadek: – Morozow, śledczy USW. Prawnik twierdzi, że „świadek” jest osobą zainteresowaną i nie może złożyć zeznania. Sędzia Michaił Wiktorowicz Makarewicz odrzuca ten wniosek.

Zeznania świadka nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Ten cyrk trwa krótko – dla Wołodi 15 dni aresztu, dla mnie mandat (215 euro). Po ogłoszeniu wyroku nie wypuszczają mnie od razu, trzymają w celi jeszcze przez godzinę. Na pytanie, dlaczego wciąż tu jestem, odpowiadają, że będę czekała tyle, ile będzie trzeba. Następnie wyprowadzają mnie na korytarz, twarzą do ściany, sporządzają ostatnie dokumenty.

[Protestujący na ulicach Mińska, zdjęcie przedstawia perspektywę z góry]

Z więzienia wyprowadza mnie gruby milicjant w kominiarce. Przy wyjściu zatrzymuje się i mówi do mnie: – Na ulicy są ludzie, jeśli usłyszę krzyki, klaskanie, natychmiast wrócisz do aresztu. Przytulać się nie bliżej niż 200 metrów od bramy. Cieszę się, że ktoś może mnie podwieźć do domu, zabrali nam wszystkie pieniądze, nic ze sobą nie mam.

Za bramą czekali na mnie Ira, wolontariuszka, z którą w sierpniu wspierałyśmy zatrzymanych, i jej przyjaciel. Dała mi ciastko, ale nie chciałam nic jeść, zaproponowała wodę – odmówiłam picia z jej butelki, ponieważ najprawdopodobniej złapałam w więzieniu koronawirusa. Wlała wodę do szklanki i podała mi ją. Przekazała mi, kto z naszych przyjaciół przyszedł na rozprawę sądową, powiedziała, że wszyscy się martwią. Wtedy po raz pierwszy się rozpłakałam – ja byłam już na wolności, a Wołodia został w więzieniu na 15 dni w nieznośnych warunkach i bez możliwości otrzymania ciepłych ubrań i środków higieny. W związku z pandemią przekazanie rzeczy i produktów żywnościowych więźniom zostało zakazane (Prawo do otrzymania żywności, odbieranie paczek, przesyłek i paczek, art. 18.7 Kodeksu o wykroczeniach administracyjnych). Na mocy żadnej odgórnej decyzji ani aktu prawnego sytuacja więźniów nie może ulec pogorszeniu w stosunku do tego, co jest zagwarantowane w Wykonawczym Kodeksie Karnym (art. 18 ust. 3 pkt 2).

Tłumaczenie: Uladzimir Pazniak

Lesia Pczołka (ur. 1989) jest artystką, aktywistką. Urodziła się w Borysowie, mieszka w Mińsku. Zajmuje się mediami wizualnymi, porusza tematykę pamięci, historii życia codziennego, mikrohistorii. Ma wykształcenie wyższe z psychologii społecznej. Ukończyła szereg międzynarodowych programów dla menedżerów sztuki. W 2013 roku założyła pierwszy w Białorusi sklep charytatywny KaliLaska, który prowadziła do 2016 roku. Od 2017 roku jest art-dyrektorką społeczno-kulturalnej inicjatywy VEHA (http://veha.by) zajmującej się białoruską fotografią archiwalną. Od 2020 roku wykłada w European College of Liberal Arts w Białorusi. 23 stycznia 2021 roku została aresztowana za udział w jednoosobowej pikiecie. 

Newsletter

Bądź z nami na bieżąco – Zapisz się do naszego newslettera i śledź nas w mediach społecznościowych: