Koalicja dla klimatu
Zmiana klimatyczna jest faktem, o którym w Polsce informują już nie tylko zaangażowane ekolożki i ekolodzy, ale również prywatne, mainstreamowe media. Media państwowe pławią się w samozadowoleniu z wykreowanego schizofrenicznego wizerunku kraju zatroskanego o sprawy ochrony środowiska i zarazem hołubiącego narodowe dziedzictwo węgla. W tym trudnym momencie od rzetelności medialnych przekazów w dużym stopniu zależy przyspieszona lekcja kształcenia społecznej odpowiedzialności za los Ziemi. Zależy on zarówno od politycznych decydentów, jak i każdego i każdej z nas.
Oficjalnym obradom 24. Sesji Konferencji Stron Ramowej Konwencji Narodów Zjednoczonych w Sprawie Zmian Klimatu (COP24) w Katowicach (2-14.12.2018) towarzyszyły wydarzenia aktywistyczne, mające na celu zburzenie spokoju polityków i biznesmenów. Aktywiści chcieli zwrócić uwagę na wciąż zbyt małą obecność tematów związanych z ochroną środowiska w polityce światowej oraz konieczność przebudowy kapitalistyczno-konsumpcyjnej logiki.
Najbardziej medialnym wydarzeniem zorganizowanym przy okazji szczytu klimatycznego miał być Marsz dla Klimatu 8 grudnia 2018 roku. To właśnie ten marsz miał pokazać najważniejszą dziś koalicję jednoczącą ludzi, stowarzyszenia i organizacje z całego świata, ponad podziałami narodowymi, klasowymi i ideologicznymi. Pod transparentami około trzech tysięcy osób, jakie wzięły w nim udział, szli organizatorzy: Ewa Sufin-Jacquemart (Fundacja Strefa Zieleni), Wojciech Szymalski (Instytut na rzecz Ekorozwoju), Maciej Smykowski (Fundacja Piaskowy Smok), Igor Skórzybót i Joanna Górska (Stowarzyszenie Ostra Zieleń), Paulina Lota (Fundacja Kuźnia Kampanierów), Rafał Górski (Instytut Spraw Obywatelskich INSPRO) oraz Radosław Gawlik (Stowarzyszenie ekologiczne EKO-UNIA), a także przedstawicielki i przedstawiciele formacji antykapitalistycznej, antyglobalistów, socjalistów, ekologów, w tym między innymi: Greenpeace Polska, Obóz dla Klimatu, Pracownicza Demokracja, niemiecka Ende Gelände, act!onaid czy North American Frontline.
Choć trudno wyobrazić sobie bardziej pokojową manifestację w szczytnym celu, to właśnie ten marsz przerwany został przez policję. Biorąc pod uwagę jego blokadę oraz fakt niewpuszczenia do Polski chcących wziąć w nim udział belgijskich ekologów, jest bardzo prawdopodobne, że mogło to być zaplanowane prewencyjno-cenzorskie działanie władzy, która w obrońcach środowiska chętnie widzi ekoterrorystów. W efekcie stłumienia głosów krytycznych, natura została wykluczona z demokratycznej debaty, a porządek oficjalnej reprezentacji COP24 został zachwiany.
Najpiękniejsza katastrofa
Ekolodzy podkreślają, że mamy jakieś dwadzieścia lat, aby powstrzymać katastrofę klimatyczną, której skutki już odczuwamy i będziemy odczuwać jeszcze bardziej, o ile nie zmienimy systemu opartego na wyzysku ludzi i naturalnych zasobów. To o nie, jak zauważył Herald Welzer, będą głównie toczyć się wojny w dwudziestym pierwszym wieku. Wśród rosnącej liczby osób, które porusza los Ziemi, ten alarm powoduje dwie skrajnie odmienne reakcje. Nieco upraszczając, z jednej strony mamy do czynienia z aktywistycznymi działaniami, wśród których pojawia się wiele głosów w tonie apokaliptycznym, z drugiej presja czasu sprawia, że równie dojmująca stała się postawa kontemplacji wizji katastrofy. Ta druga postawa bliższa jest artystom, reportażystom oraz osobom, których podstawowym środkiem czy też punktem wyjścia do działania nadal jest reprezentacja.
Ta druga postawa bliższa jest artystom, reportażystom oraz osobom, których podstawowym środkiem czy też punktem wyjścia do działania nadal jest reprezentacja. W ich oczach katastrofa często zyskuje wymiar estetyczny, a obrazy ukazujące zdewastowaną Ziemię, pracę maszyn drylujących oceany, mutacje roślin adaptujących się do zmieniających się warunków życia czy wymieranie kolejnych gatunków zwierząt, niekiedy wręcz graniczą z fetyszyzacją dziejącej się apokalipsy.
Oba modele dotyczą naszego stosunku do wyobrażenia skurczonego czasu, jaki pozostał nam na działanie. Realizowane są w społeczeństwach globalnej komunikacji, które – mimo podkreślanego coraz częściej zwrotu w stronę materialności i zmysłowości – nadal nie wyzbyły się skopicznej dominanty, powiązanej z sublimującym, oświeceniowo-nowoczesnym porządkiem rozumu. Chociaż staramy się to zmieniać, to jednak wciąż żyjemy w kulturze, w której technologia daje nam ograniczone możliwości wyrażania uczuć takich jak: złość, przyjemność, żal, melancholia czy potrzeba mobilizacji. Stąd przekaz naszego oburzenia, komunikowanego przede wszystkim w formie obrazowego i słownego zapośredniczenia, nawet w obliczu zagrożenia może budować dystans, prowadzić do wyparcia, paraliżując możliwość realnego działania.
Zarówno więc troska działaczy, której wyrazem bywa nadmiar defetystycznych informacji związanych z losem planety, jak i formalistyczno-masturbacyjny model ich przetwarzania przez artystów i artystki, sytuują zainteresowanych ekoprzekazem w martwym punkcie. Zarówno efekt traumatycznego „przebodźcowania” informacjami, jak i kontemplacja, w której zawiera się słuszny sprzeciw wobec progresywistycznych ideałów (takich jak: tempo, wzrost, przyspieszenie, etc.) wiedzie do postaw niebezpiecznie inercyjnych, introwertycznych oraz zobojętnienia. Z drugiej strony, wspomniane postawy mogą być postrzegane jako pewien etap w wykluwaniu się nowych modeli temporalności, w których bierność i spowolnienie oznaczać będą świadomą odmowę uczestnictwa w społeczeństwie kompulsywnej nadprodukcji.
Ekoseksualny zwrot w ruchach ekologicznych
Nadchodząca zmiana sytuuje refleksję nad pornografizacją katastrofy w perspektywie genderowej. Kontekst ten wymaga przywołania dualizmów zachodniej kultury i tradycyjnej struktury reprezentacji. W jej ramach kobieta bardzo często była pasywnym obiektem estetycznej kontemplacji. Tam również Ziemia została zidentyfikowana z Matką Ziemią – karmicielką i dawczynią naturalnych zasobów. Z tej logiki wynikają współczesne spektakularne obrazy katastrofy: striptizy odkrywek pokazywane poprzez długie ujęcia rodem z ekranizacji Śmierci w Wenecji Viscontiego, ciekawskie podglądanie destruktów Ziemi, które w oczach artystów okazują się podejrzanie czyste i skonwencjonalizowane czy formalizowanie przemysłowych krajobrazów, tak aby przypominały modernistyczne obrazy. Podkreślanie estetycznej wyjątkowości maskuje bardziej instynktowne zainteresowanie szlamem, brudem oraz rzeczywistym cierpieniem, które tradycyjnie kojarzone było z kobietami. Realne znika w heroicznych, „męskich” obrazach apokalipsy epoki antropocenu.
Jedną z propozycji zmiany modelu uczestnictwa w ruchu na rzecz ochrony środowiska jest ekoseksualizm. W jego ramach proponowana jest zmiana paradygmatu, polegająca na rezygnacji z przyjemności czerpanej z natury w ekskluzywnie ludzkim gronie i otwarciu się na doświadczenia włączające takie aspekty jak: materia, powietrze, woda itp. Ziemia przyjmuje w ekoseksualnym porządku rolę kochanki(-a), nie matki, gdyż o względy kochanki(-a) trzeba zadbać, tak aby nie odeszła, a od matki, szczególnie w kulturze patriarchalnej, niejako automatycznie oczekuje się opieki.
Przedstawicielkami ruchu ekoseksualnego w sztuce zachodniej są Annie Sprinkle i Beth Stephens – partnerki w życiu osobistym i twórczym, z których jedna jest seksedukatorką, a druga akademicką wykładowczynią. Swoją miłość do planety Ziemi i siebie nawzajem celebrują hucznymi weselami, podczas których łączą się węzłem małżeńskim z Górami Appalachami, skałami, śniegiem, węglem, księżycem czy jeziorem Kallavesi, przyrzekając im miłość, wierność, troskę i że nie opuszczą ich aż do śmierci. Weselne performansy Sprinkle i Stephens mają głębokie, ekologiczne znaczenie. Podstawową strategią artystyczną nadal jednak pozostaje jej erotyczna antropomorfizacja, zwracająca uwagę na fakt, że ludzie są nierozerwalną częścią natury, od której dobrostanu zależy przetrwanie naszego gatunku.
Początków ekoseksualizmu można upatrywać w zainicjowanym pół wieku temu na fali rewolucji obyczajowej lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych – ekofeminizmie. Jest to ruch dostrzegający powiązania pomiędzy ciałem kobiety a naturą, które w paradygmacie patriarchalnym poddane są podobnym dynamikom dominacji i eksploatacji. Niedoreprezentowaną w dyskursie akademickim siłą ruchu jest jego niezachodnia orientacja, wykraczająca poza kartezjańskie dualizmy i późniejsze mechanistyczne (uprzedmiatawiające) podejście do natury. Jako inspirację dla ekofeminizmu można wskazać nurkinie Ama (co w języku japońskim oznacza „kobiety wody”), głoszące synestezyjne i integrystyczne podejście do tego żywiołu („Pod powierzchnią słyszę wodę przepływającą przez moje ciało, słyszę promienie słońca penetrujące wodę…”). Ważne odniesienie stanowi ruch Chipko (dosłownie „obejmować” w języku hindi), czyli pokojowe protesty indyjskich kobiet w obronie drzew skazanych na wycinkę, a także kenijski Ruch Zieleni (The Green Belt Movement ) z jego najważniejszą przedstawicielką, laureatką Pokojowej Nagrody Nobla: Wangari Maathai. Ekofeminzim na Zachodzie spopularyzowały natomiast masowe, antykapitalistyczne demonstracje ekologiczne w 1980 roku w Waszyngtonie i w 1981 roku w Greenham Common Missile w Wielkiej Brytanii.
W Polsce przejawy ekologicznej wrażliwości można dostrzec w sztuce Teresy Murak, która swoimi „zasiewami” z rzeżuchy, „rzeźbami dla ziemi” i ekologicznymi performansami łączy już od lat siedemdziesiątych, wydawałoby się, odległe rejony kultury i natury. Teorią ekofeminizmu i ekologiczną przestrzenią dźwiękową zajmuje się Anna Nacher, wykładowczyni, autorka książek i felietonistka miesięcznika „Dzikie Życie”.
W swoim projekcie muzycznym Karpaty Magiczne, realizowanym we współpracy z mężem Markiem Styczyńskim, eksploruje obszary real-time music, ze szczególnym wykorzystaniem dźwięków otoczenia (soundscapes). W latach dziewięćdziesiątych organizowała nieformalne spotkania wokół tematyki ekofeminizmu. Ewa Charkiewicz, polska ekonomistka, feministka, członkini Partii Zielonych, oprócz pracy uniwersyteckiej angażuje się natomiast w ruchy społeczne, takie jak Ruch Ekologiczno-Pokojowy Wolę Być, działający w latach 1984-93, wykorzystujący strategie happeningu, interwencji publicznych oraz protestu.
Oczywiście stawianie znaku równości pomiędzy kobietą a naturą ma swoje ograniczenia, często nie bierze pod uwagę innych wykluczeni, na przykład ekonomicznych czy społecznych, związanych z rasą lub orientacją seksualną. Mimo to, tradycyjny ekoseksualizm pozwala dowartościować sfeminizowane role społeczne i czynności, takie jak opieka, zbieractwo, ogrodnictwo czy rodzicielstwo, w efekcie aktualizując definicję feminizmu troski o praktyki nakierowane na środowisko naturalne.
Współczesny ruch ekoseksualny coraz bardziej skręca w stronę teorii queer, forsując zmiany w metaforyzowaniu Ziemi na bardziej genderowo neutralne figury – jak lover, co tłumaczyć można jako kochankę i kochanka. Jednocześnie nie zapomina o sferze socjalnej. Poprzez dodanie aspektu seksualności do ruchu ekologicznego, bazującego do tej pory głównie na zaangażowaniu aktywistycznym i teoretycznym, ekoseksualizm czyni skomplikowane holistyczne postulaty bardziej dostępnymi. Poprzez aktywne uczestniczenie w ekorytuałach, jak wspomniane wyżej performansy weselne, „odbiorcy” stają się współtwórcami wydarzeń, co nakłada na nich pewne obowiązki, ale również stwarza możliwość współdecydowania o przebiegu danej interwencji.
Aktywny udział we wspólnych wydarzeniach o ekologicznym znaczeniu daje podstawy do funkcjonowania w radykalnie demokratycznym społeczeństwie, w którym każdy i każda zdaje sobie sprawę z faktycznego wpływu na otoczenie, w którym żyje. Naszą przyszłością jest obecnie upowszechnienie tego kierunku myślenia i działania w wymiarze posthumanistycznym, włączającym w proces przewartościowania naszego stosunku do natury jej nie ludzkie elementy oraz wykorzystanie nowoczesnych technologii w celu odwrócenia wyrządzonych naturze szkód.
Zofia nierodzińska i Ewelina Jarosz