– Dobrze, pani Adelino. Teraz, pozwoli pani, że zapytam o pani sytuację ekonomiczną.
– To znaczy?
– Czy jest stabilna, czy ma pani stałe dochody, chociaż niewielkie oszczędności?
– Nie mam żadnych oszczędności. Nieregularne dochody na „śmieciówkach”.
– I jak ta sytuacja wpływa na pani poczucie bezpieczeństwa i stabilności?
– Powinnam pójść do dentysty, ale na samą myśl o tym mam mdłości. Właściwie to ostatnio jak wychodzę z domu, za każdym razem mam mdłości i jest mi słabo. Myślałam, że to od tych chorych zębów psuje mi się ciało. Więc było mi coraz bardziej słabo… Ale może jednak samo wychodzenie z domu powoduje skręt żołądka? Oczywiście mam też klasyczną gulę w gardle. Ale biorąc pod uwagę, że nie mam siły, jestem sfrustrowana, w ciągłym stresie, to właściwie w ogóle się tej guli nie dziwię.
– Pani Adelino, jeśli dobrze rozumiem… Reakcje pani ciała i umysłu są w pełni normalne i zrozumiałe. Mogę pani przepisać tabletki, które na czas trwania tej trudnej sytuacji pomogą pani funkcjonować. Prawdopodobnie, jakby hurtem, stłumią one wszystkie emocje, więc i przyjemności niestety staną się jakby mniej przyjemne.
– Rozumiem, niech będzie.
Za zupełnie inną, trwającą z pół godziny rozmowę z psychiatrką zapłaciłam 250 złotych. Pierwsza wizyta zawsze jest droższa – to takie wpisowe do klubu osób w kryzysie, które stać, żeby dalej go mieć, ale mniej go odczuwać. Rozmowa, która miała miejsce, zawzięcie, ale nienachalnie dążyła do nazwania mojego stanu. Depresyjny – padło. Coś tam jeszcze, że kompulsywno-obsesyjny – możliwe, niepewne. Dwie recepty, jedna na tzw. psychotropy, druga na tabletki antylękowe na tzw. doraźne wsparcie.
Jest początek grudnia, dokładnie dwa lata od tamtej wizyty. Już nie jestem – jak to się ładnie mówi – w terapii, nie biorę żadnych leków. Cała reszta niewiele się zmieniła, dochody nieregularne, gula uparcie gniecie mi gardło. Prawie codziennie, mniej lub bardziej świadomie, dążę do tego, by jak najdłużej leżeć i oglądać seriale, trochę też czytać, ale to bardzo męczące jednak, jak te wszystkie „dobre” artykuły o patologiach rynku pracy, o finezji mistrzów greenwashingu czy o kolejnych deweloperach i ich ekologicznych inwestycjach. Dobra, skumałam, znowu się zapadam i w ogóle mnie to nie dziwi.
No i co? Nico, leżę sobie. Jakbym się dobrze czuła, to dopiero byłoby dziwne.
Najwięcej energii mam jak się wkurwiam. Góry mogę przenosić. Nie muszę daleko szukać, żeby znaleźć powód do wściekłości. Wtedy szybko skacze mi tętno, oddech przyspiesza. Szukam czegoś wytrzymałego, w co mogę mocno uderzyć pięścią. Trochę krzyku albo gadanie przez zaciśnięte zęby, albo jedno i drugie. Lawina pretensji „z dupy”. Przez sekundę czuję ulgę, potem fala poczucia winy, po niej trochę miotania się, kolejna herbata, aż znowu coś się nawinie i płynę dalej.
Czasem myślę, że powinnam wrócić na terapię i rozwiązać swoje problemy z gniewem. Zostać menadżerką swojego życia emocjonalnego. Potem sobie przypominam, że jak mam trochę więcej kasy i pracy, którą lubię, to mniej we mnie złości i wcale nie chce mi się rzygać za każdym razem po wyjściu z domu. No i automatycznie migocą mi przedsionki na myśl, że moje „dobre samopoczucie”, „umiejętność zarządzania gniewem” czy „redukowanie stresu” to tylko cele przemysłu sprzedającego zdrowie psychiczne, samorealizację i generalnie (jak to seksi brzmi! Sic!) emotional make-up.
A więc ciągle to samo, tylko za każdym razem trochę gorsze. Zawsze, w ten szczególnie złośliwy sposób, dopadające bez uprzedzenia.
Odnośnie tego, co poniżej, to jest to samo, co powyżej. Tylko „stary” jest już nowy.
Adelina Cimochowicz (ur.1 992) – artystka wizualna, zajmuje się fotografią, wideo oraz działaniami ze społecznością i w kuchni. Przygląda się granicznym stanom emocjonalnym i kryzysom nerwowym. Ukończyła architekturę na Politechnice Białostockiej i Wydział Sztuki Mediów Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie.