Paulina Kuntze jest aktywistką, która pracuje w Teatrze Polskim w Poznaniu jako rekwizytorka. Jest absolwentką socjologii w poznańskiej Wyższej Szkole Nauk Humanistycznych i Dziennikarstwa. Ukończyła również studia podyplomowe Pomocy Humanitarnej na Uniwersytecie Warszawskim. W 2017 roku została uhonorowana tytułem Wolontariuszki Roku, z którym jednak trudno jej się utożsamić, gdyż praca aktywistyczna ma dla niej kolektywny, a nie indywidualny charakter. Konsekwentnie stoi za swoją rolą, a nie przed. Przyłącza się do wielu inicjatyw oddolnych. Działa w grupie nieformalnej Humans of Aleppo, Poznańskiej Garażówce, Stowarzyszeniu Lepszy Świat (również w zarządzie).
Ewelina Jarosz: Pracujesz w Teatrze Polskim w Poznaniu jako rekwizytorka. Jest to bardzo konkretne, a jednocześnie nieco „zakulisowe” zajęcie. Czy możesz przybliżyć, na czym polega ta praca i czy znajdujesz jakieś punkty styczne z twoją działalnością społeczną na rzecz uchodźców, za którą zostałaś uhonorowana tytułem Wolontariuszki Roku 2017?
Paulina Kuntze: Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Jestem raczej spoza świata sztuki, który bardziej obserwuję, niż tworzę. Moja praca w teatrze wprowadziła mnie w ten świat, któremu przyglądam się od kuchni. Polega ona na przygotowywaniu rekwizytów do przedstawień, a tym samym sceny dla aktorów, aby ich kunszt mógł wybrzmieć. Przykładem styku wykonywanej przeze mnie pracy dla teatru oraz aktywistycznego zaangażowania była natomiast akcja Teatr dla Syrii, zakładająca tańsze bilety na spektakl i przekazanie części opłaty za nie na pomoc dla osób z doświadczeniem uchodźczym.
Między jednym a drugim obszarem moich działań widzę raczej ciągłość, wynikającą z postawy zaangażowanej. Bardzo lubię czytać napisy na murach, ponieważ pokazują one to, co ludzie myślą. Kiedyś gdzieś przeczytałam cytat z Alice Walker, trafnie definiujący, czym jest aktywizm. Głosił on, że jest on spłatą za to, że ja jestem na tej planecie. Może to brzmi pompatycznie, ale naprawdę w to wierzę i zależy mi. Oba typy działań postrzegam na przykład jako pracę zespołową, którą kocham. Przychodząc do teatru, widz otrzymuje gotowy produkt, ale tworzenie spektaklu to jest praca kolektywna, gdzie każdy ma coś do wykonania. Chociaż aktorzy z reżyserem wykonują część najważniejszą, trzeba również pamiętać o inspicjentach, garderobianych i montażystach czy rekwizytorach. Przełożenie, o które pytasz, znajduję zatem głównie w sposobie kształtowania międzyludzkich relacji we wspólnym działaniu.
Bardzo mi się podoba to, co mówisz o zawodowym intersekcjonalizmie zakładającym relacje niehierarchiczne i rezygnację z oceniania. Odnoszę to również do momentu, w którym zdałam sobie sprawę, że moja praca naukowa ma wartość czysto akademicką, ale nie społeczną i postanowiłam to zmienić.
Szukam tego momentu u ludzi, ponieważ praca zespołowa polega właśnie na tym, że każdy wnosi swoje indywidualne doświadczenie zawodowe po to, aby polepszyć stan rzeczy. Fakt, że komuś chcę się coś zmieniać, znajduje przełożenie na rzeczywiste działania. Aktywizmowi bardzo potrzebni są ludzie uniwersytetu i ich zaangażowanie. Bardzo ważna jest na przykład ich umiejętność pokierowania zainteresowaniami młodych ludzi, pokazanie priorytetów, ale także ich konkretne działania. Osobiście nie wyobrażam sobie wstać rano, zajmować się wąską specjalizacją w danej dziedzinie i patrząc w lustro powiedzieć, że fakt wybicia przez ludzki gatunek 80% innych gatunków mnie nie dotyczy. Ideologia kapitalistyczna, przyznająca pierwszoplanową rolę osobistej karierze i zwycięstwu jednostki, nie interesuje mnie. Nie żyjemy w filmie hollywoodzkim, gdzie przyjeżdżają obcy i niszczą nam Ziemię. Rzeczywista fabuła jest inna niż w Armageddonie. To nie asteroida niszczy naszą planetę, tylko my sami. Doprowadziliśmy do momentu, w którym ukrywany przed sobą ten fakt.
Mechanizm wyparcia wydaje się konieczny dla podtrzymania dobrego samopoczucia w sytuacji, w której świat wymknął się spod kontroli i panowania człowieka.
Ile razy słyszałam „po co to robisz?”, „to nie twoja wojna, nie twoi ludzie”. Jak można w taki sposób myśleć? Należymy do siebie. Każdy człowiek ma dla mnie takie samo prawo do życia w pokoju – po to, aby móc realizować siebie. To, że nam akurat nie spadają na głowę bomby i nie musimy się martwić o bieżącą wodę w kranie, to jedynie efekt trafu, że urodziliśmy się pod względnie bezpieczną szerokością geograficzną. Za chwilę jednak możemy stać się uchodźcami klimatycznymi. Przyczyną oportunizmu i ignorancji jest również lęk. Tymczasem należałoby dziś zredefiniować pojęcie moralności i ukierunkować je na troskę o siebie nawzajem. Każdy człowiek musi zdać sobie sprawę, że nawet wyjeżdżając na bezludną wyspę, jego byt będzie zależny od wielu czynników. Świat stał się za mały, żeby żyć wyłącznie dla siebie. Masz obowiązek rozejrzeć się wokół siebie.
Jak wyobrażasz sobie warsztat rekwizytorki na scenie świata, w którym obecnie żyjemy? Świata, który jest pogrążony w chaosie związanym z erupcją przemocy na małą i wielką skalę? Jakie są, twoim zdaniem, najbardziej emblematyczne rekwizyty tego skonfliktowanego świata, widzianego oczami osoby zaangażowanej w pomoc humanitarną?
Byłby to warsztat, w którym ciągle jest czegoś za mało. To wynika z mojej osobowości. Jak zbieramy ze znajomymi pieniądze w ramach Poznańskiej Garażówki (grupa osób, oddolnych inicjatyw i organizacji, która realizuje akcje mające na celu materialną pomoc dla uchodźców i uchodźczyń z różnych części świata ogarniętych wojną, dyktaturami i kryzysem humanitarnym), to mam poczucie, że za mało udało nam się zebrać. Kiedy organizujemy wydarzenia, ubolewam że przyszło za mało osób. Ciągle towarzyszy mi poczucie, że można zrobić jeszcze więcej.
Spotykasz mnie w czasie, w którym odczuwam brak siły i mam fatalistyczną wizję naszej przyszłości – mimo tego, że wszędzie staram się podkreślać, jak wspaniałych aktywistów i aktywistki mamy w Poznaniu (np. inicjatywa Zupa na Głównym, działania anarchistów, Wielkopolskie Stowarzyszenie Lokatorów itd.).
Pamiętam rok 1994, kiedy jako dziecko wspólnie z ojcem oglądaliśmy proste w tamtym czasie przekazy medialne z Rwandy. W pamięci utknął mi obraz matki z dzieckiem w towarzystwie żołnierzy ONZ, co doprowadziło do mojego późniejszego pogłębiania wiedzy na temat ludobójstwa, jakie miało tam miejsce. Zapytałam wówczas ojca, o co chodzi, a on mi odpowiedział, że pewne rzeczy, które dzieją się na tym świecie, zrozumiem później. Nigdy tego nie zrozumiałam. Tę historię opowiedziałam również, gdy organizowaliśmy Civil March for Aleppo (2016), za co w tym roku inicjatywa została nominowanado Pokojowej Nagrody Nobla. Kiedy padało Aleppo, mój Facebook był cały czarny. Obserwowałam wtedy, jak ludzie żegnali się ze sobą. Nigdy nie zrozumiem, jak możemy dopuszczać do takich sytuacji, mając do dyspozycji coraz bardziej zaawansowane technologie. Do mojego fatalizmu przyczyniło się również to, że do 2015 roku mieliśmy zmienić Milenijne Cele Rozwoju na cele zrównoważone, a tymczasem niszczymy planetę, na której mieszkamy. Jednym z nich było zlikwidowanie głodu na świecie. Dziś w Jemenie co dziesięć minut umiera z głodu dziecko.
Polskie media bardzo mało mówią nam o sytuacji na świecie. Dominuje w nich krótkowzroczna polityka, brakuje programów dostarczających rzetelnych punktów orientacji w rzeczywistości w szerszym kontekście. Jak, twoim zdaniem, powinno wglądać dobre dziennikarstwo?
Z mojej osobistej perspektywy dobrą dziennikarską praktyką jest zgłaszanie się do osób zaangażowanych w pomoc humanitarną nie w momencie, kiedy dochodzi do katastrof, lecz o wiele wcześniej, kiedy jeszcze, poprzez wzrost świadomości opinii publicznej, można im zapobiec. Ważna jest obserwacja i przewidywanie procesów, które mogą nastąpić. Mój apel do studentek i studentów dziennikarstwa: nie idziesz studiować, żeby mieć papier. Jeśli tak myślisz, rzuć to, bo to bez sensu. Jeśli studiujesz dziennikarstwo, to zastanów się – po co, bo twoim obowiązkiem, podobnie jak obowiązkiem lekarza ratującego życie, jest wzięcie współodpowiedzialności za tworzenie rzeczywistości, w której żyjemy – również za klimat wokół tzw. sprawy uchodźczej. Jeśli chcesz znaleźć prawdę, czytaj, rozmawiaj z ludźmi, drąż temat, a nie tylko przepisuj wiadomości ze światowych serwisów. Bez rzetelnych informacji dziennikarskich osoby zaangażowane w pomoc humanitarną nie mogłyby robić mnóstwa rzeczy. To od was, dziennikarze, zależy, jak będzie postrzegana zmiana klimatyczna – czy będziemy cieszyć się, że mamy fajne, długie lato, czy raczej zastanowimy się, dlaczego tak się stało i jakie mogą być globalne konsekwencje ocieplenia.
Wspomniałaś o tzw. „sprawie uchodźczej”, wiem, że bardzo nie lubisz słowa „uchodźca”/„uchodźczyni”.
Znienawidziłam to słowo, pracując niedawno przez miesiąc w niesławnym obozie Moriaw Grecji, skąd pojechałam do przyjaciół na granicę syryjską. Codziennie poznawałam dziesiątki przybywających do Europy osób. Czując miłość do ludzi i będąc ciekawą ich historii, czułam wstyd, kiedy przedstawiali się: „Cześć, jestem Sami, Ali, John, Zahra, jestem uchodźcą/uchodźczynią”. Doprowadziliśmy do sytuacji, że ci ludzie muszą siebie w taki sposób etykietować, żeby pokazać tobie, z kim masz do czynienia. Dla mnie to słowo jest pejoratywne, wprowadza nieuzasadnione relacje hierarchiczne. Nie jestem w niczym lepsza od tych osób, wśród których są ludzie z wyższym wykształceniem, fachem, władający językami. Ja uczę się obecnie języka arabskiego i znam angielski na poziomie komunikatywnym. Oni znają niekiedy nawet cztery języki. Dlaczego ci ludzie mają się czuć gorzej z powodu decyzji o ucieczce z własnego kraju. Jest piękny wiersz Warsan Shire, który mówi o tym, że decyzje o opuszczeniu miejsca, w którym rodziły się twoje marzenia, miał miejsce twój pierwszy pocałunek, są bardzo trudne.
„no one leaves home unless
home is the mouth of a shark
you only run for the border
when you see the whole city running as well” (fragment wiersza)
Ulokowane na obrzeżach Europy obozy dla osób z doświadczeniem uchodźczym – to wyrzut naszego sumienia, nas – bezpiecznych, z różnych klas, mniej lub bardziej uprzywilejowanych. Pierwszą rzeczą, jaką mam ochotę odpowiedzieć ludziom przedstawiającym mi się: „uchodźca”, to: „przepraszam”. Zwłaszcza że pochodzę z kraju, który nie chcę przyjmować uchodźców. Zamiast etykiety, która stała się częścią tożsamości tych ludzi, chciałabym usłyszeć o ich planach i marzeniach.
W Grecji, w szczerym polu, jest miejsce, o które spytałam naszegoprzyjaciela Nikosa, założyciela Home For All, w którym w tym roku pracowałyśmy jako wolontariuszki. Spoczywają tam ci, którym nie udało się dopłynąć. Byłam pierwszą wolontariuszką, która o to zapytała. Pojechałam zobaczyć to miejsce. Jest to coś w rodzaju cmentarza, mieszczącego prowizoryczne groby w formie kamieni, na których wypisane są imiona albo numery. Co jeszcze trzeba zobaczyć, żeby w kraju, w którym pięknie mówi się o moralności chrześcijańskiej i miłości do bliźniego, zrozumiano wreszcie, że ludzie decydujący się uciekać z własnego kraju nie są numerami?!
Regeneracja to ważne słowo. Grupy aktywistyczne usilnie dążą do uzdrowienia naszej planety. W zasadzie nie mamy czasu do stracenia, jednak aby podejmować zadania regeneracyjne, samej trzeba być w formie. Jak radzisz sobie ze zmęczeniem i jak spędzasz czas wolny, jeśli go masz?
Ratuje mnie muzyka, natura i rozmowy z bliskimi osobami.Apeluję do ludzi, którzy działają w różnych wyczerpujących inicjatywach: dbajcie o siebie! Mówię to jako osoba, która kompletnie o siebie nie dba. Jesteśmy bardziej potrzebni zdrowi i silni. Mówię to słowami moich bliskich, ponieważ mnie samej trudno się uspokoić. Ostatnio pierwszy raz odcięłam wszystkie aplikacje, których używam do informowania o inicjatywach pomocowych. Jestem na detoksie po okresie, w którym byłam dokładnie informowana, gdzie zbombardowano kolejne miasto i ile osób zginęło. Wiem, że muszę złapać oddech, zanim znowu zacznę działać.
Dziękuję za rozmowę.