Odpowiadając na zaproszenie Sistrum, chciałam podzielić się z Wami moim życiem i twórczością. U mnie te dwie sfery przeplatają się i spajają jak dwie kochanki w miłosnym uniesieniu. Moje malarstwo jest zlepkiem życia i myśli. Przeżywam to, co maluję, maluję to, co przeżywam, można to nazwać pamiętnikiem – „Dziennikiem wydarzeń, emocji i gestów”, jak brzmiał tytuł wystawy zaczerpnięty z mojej pracy magisterskiej z 2016 roku.
Mamy rok 2020 i ten rok nas nie oszczędza: koronawirus, izolacja, problemy społeczności LGBT, wieczne kłótnie o sprawy światopoglądowe, śmierć kilku znanych i cenionych ludzi, między innymi Marii Janion, przez której teksty brnęłam z trudem w czasie studiów – później dowiedziałam się, że jest osobą nieheteronormatywną. Przyznam szczerze, że nie znam dobrze jej tekstów, moje studia malarskie były bardziej praktyczne niż teoretyczne, lecz zapałałam do niej sympatią jako do człowieka o podobnych pasjach. Temat słowiańszczyzny i jej wpływ na dzisiejszą kulturę i tradycję, jaki podejmowała w badaniach naukowych, jest mi bardzo bliski.
Początki mojego dzisiejszego kryzysu było widać już pod koniec 2019 roku, kiedy po powrocie z Mazur na Pomorze – w rodzinne strony – Iwona Demko, artystka zajmująca się kobiecością i feminizmem, zaprosiła mnie do projektu „Życiorysy kobiet ASP”, a ja z przyjemnością na to przystałam. Na tę okazję napisałam swój krótki życiorys:
Dla mnie życie po studiach było jak zderzenie ze ścianą. Plan na powstanie kolejnych obrazów, wraz z zakończeniem studiów, uległ rozmyciu i jakby wyparował. Próbowałam kontynuować temat i szukać innych inspiracji, lecz dopadł mnie kryzys i obezwładniająca niemoc. Coś innego było ważne: znalezienie pracy. Skorzystałam z programu finansowanego przez UE i ukończyłam kurs grafiki komputerowej. Praca graficzki_ka komputerowej_go w agencji reklamowej bywa monotonna i często ogłupiająca. Jest to jednak sposób na stałe zatrudnienie. Po ukończeniu studiów i wyprowadzce z Krakowa na Pomorze dotarły do mnie informacje o „sensacji”, jaką moja osoba miała wywołać kilka miesięcy po zakończeniu pracy w moim pierwszym korpo. Koledzy i koleżanki wyszperali w sieci wywiad, jakiego udzieliłam Agnieszce Małgowskiej i Monice Rak w ramach projektu „Lesbijska Inspira”, publikowanego na stronach Fundacji Feminoteka na temat kobiet nieheteronormatywnych i ich roli w przestrzeni społecznej, z pytaniami dotyczącymi także mojego życia osobistego. To zaskakujące, że w XXI wieku bycie lesbijką działa na niektórych tak pobudzająco…
Bycie lesbijką w Polsce jest prawie tak ciężkie jak malowanie na ten temat i wiąże się z psychicznymi obciążeniami. Osobiście nie znam lesmalarek. Zapytałam nawet mojego byłego profesora, a teraz serdecznego kolegę, Rafała Borcza i odpowiedział, że też nie – a to daje do myślenia. Łatwiej było mu wymienić mężczyzn homo i hetero malujących lesbijskie tematy. Pamiętam wystawę „Ars Homo Erotica” z 2010 roku i na niej pracę Beaty Sosnowskiej. Była to instalacja złożona ze szkiców w małych formatach. Bardzo mi się wtedy spodobała.
Przychodzi mi do głowy pytanie: cóż takiego stało się z ludźmi przez te dziesięć lat, że wydaje się, iż jest gorzej – wbrew założeniom, że z czasem powinno być lepiej? Wspomniana wystawa odbywała się w Muzeum Narodowym w Warszawie, w instytucji publicznej… W dzisiejszych realiach myśl o takim wydarzeniu zbyły_libyśmy machnięciem ręki lub niedowierzającym parsknięciem. Ale zostawmy politykę, jak powiedziała moja mentorka: „Nie wchodź w tę karmę”.
Moja twórczość i przerwy w jej dostawach
Moja praca twórcza przypomina bardziej wybuchy niż systematyczną pracę krok po kroku.
Aby przełamać kryzys po studiach, zaczęłam wgłębiać się w moją duchowość. Powstała seria „Portretów duchowych” przedstawiających czakry – główne centra energetyczne. W tym czasie zaczęłam moją przygodę z hipnozą i właśnie z czakrami.
Później poznałam fascynującą dziewczynę i zaczęłam ją portretować w serii „Podoba mi się ta rowerzystka”. W międzyczasie powstawały symboliczne cykle „Kobiecych kwiatów” oraz inne obrazy poza cyklami. Niezależnie od tego, co maluję, ważne jest dla mnie, że po swojemu, w sposób szkicowy, „zapisujący” rzeczywistość mniej lub bardziej szczegółowo. Czasem po prostu siadam przed dziewczyną ze szkicownikiem i rysuję ją. Fascynacja kobietami i ich ciałem pozostała we mnie od czasów coming outu artystycznego na studiach malarskich.
Partnerki są dla mnie motywacją do działań artystycznych i inspirują mnie do tworzenia. Miłość, erotyzm, cielesność są dla mnie stałymi motywami w twórczości.
Do tej pory miałam dwie wystawy indywidualne: „Portret podwójny kobiecy” (CSW Solvay w Krakowie, 10.04–4.05.2015) i „Dziennik wydarzeń, emocji i gestów” (Wojewódzka Biblioteka Publiczna w Krakowie, 2.09–5.10.2016), a także wystąpienie na konferencji naukowo-artystycznej „Obraz rzeczywistości – analiza wybranych postaw realistycznych w sztuce współczesnej” (Dom Plenerowy ASP na Harendzie, 14–16.11.2014, organizator: Katedra Rysunku i Malarstwa Wydziału Grafiki ASP w Krakowie), które dało mi możliwość przygotowania się do odczytu dyplomowego i pierwszego zderzenia z krytyką.
Poruszam się w obrębie dwóch tradycyjnych technik – malarstwa i rysunku. Czasem łączę je z grafiką komputerową. Czasem namaluję coś w digitalu. Figuracja, jak dotąd, wypełnia większą część mojej twórczości, choć pojawiają się również motywy abstrakcyjne. Ważna jest dla mnie szkicowość – występująca zarówno w rysunku, jak i w malarstwie. Już przed zdawaniem na studia odkryłam u siebie gest malarski, który potem ćwiczyłam. W szczytowej formie potrafię nakreślić pociągnięciami pędzla cały obraz w ciągu niespełna godziny.
Ostatnio do twórczości malarskiej i rysunkowej dołączyło prowadzenie bloga duchowo-artystycznego, w którym opisuję moje najnowsze obrazy i nurtujące mnie tematy z pogranicza ciała i ducha, nie brakuje też kobiecego erotyzmu.
Znaczącą przerwą w „dostawie energii twórczej” była dla mnie izolacja z powodu koronawirusa. Przerwa w blogowaniu i malowaniu. Gdyby nie pewna kolarka, w ogóle nic bym nie namalowała…
Podoba mi się ta rowerzystka
Jest to powiększający się cykl, liczący obecnie cztery obrazy. Zaczęłam go podczas izolacji koronawirusowej i przymusowej rozłąki z nowo poznaną ukochaną. Energię tęsknoty przelewałam na płótno. Mój uproszczony styl stał się bardziej studyjny, musiałam czymś zająć cierpiącą głowę. Izolacja, rozłąka, dziwne rzeczy dziejące się na świecie, noszenie maseczek i rękawiczek, panika społeczna… Uszczegółowiłam moją dotychczas szkicową formę, dodałam lokalne kolory do palety, zabawiłam się w cień i szczegół. Nadal jednak w moim stylu pozostały upraszczanie formy i płaszczyznowe nakładanie koloru z lekkim tylko laserunkiem światłocienia. Mocne kolory strojów sportowych, raz jaskrawe, raz czarne lub białe z małymi akcentami żywej barwy, ramy, kierownice i cały sprzęt rowerowy – wszystko to nie lada wyzwanie i frajda w studiowaniu, w szukaniu właściwego kształtu, zestawianiu kolorów. Kontrastujące czerwień i biel znanej marki rowerowej. Niekoniecznie barwy narodowe, ale… archetypowe. Czerwień i biel naszych słowiańskich przodków, tak widoczne jeszcze u naszych ukraińskich braci i sióstr w ich strojach ludowych, krajkach, haftach i wzorach. Gdzieniegdzie tylko pojawia się mały fragment twarzy widoczny zza sportowych okularów, przykryty chustą i kaskiem. Zwinna postać zastygnięta w ruchu, szczupła, wysportowana. Nigdy wcześniej w moim malarstwie nie pojawił się temat sportu, a że pasja budzi pasję, zaczęłam jeździć na rowerze…
Kobiece kwiaty
Ochłonąwszy po pierwszym szoku koronawirusa, zaczęłam nowy cykl obrazów, skłaniając się ku symbolice kwiatów i nie tylko: róża czerwona, róża biała, jemioła, lotos, fiołek, tarantula. W naturze kobiecej zaprogramowane są lęki, przymusy, schematy – świetnie obrazują to kwiaty „wmalowane” w kobiece łona. Dlaczego Biała Bogini jest bardziej smakowitym kąskiem niż ta Czerwona… Bo taka niewinna? A już na pewno Czarna znajduje się na straconej pozycji… Dziewica, Matka i Starucha – te archetypy towarzyszą nam od zarania dziejów. Ale czy w naszych czasach nie są bardziej sfetyszyzowane i zseksualizowane? Tarantula już nawet nie jest kwiatem, tak jak starucha nie jest kobietą. Jemioła? Z jednej strony pasożyt, a z drugiej symbol nieśmiertelności. Lotos? Kobieta-bogini walcząca o wolność i w sytuacji bez wyjścia zmieniająca się w kwiat. Fiołek? Jest taki skromny i niewinny, taka powinna być w patriarchacie kobieta. Szczególnie szokuje i obrzydza mnie częste „klasyfikowanie” kobiet przez młodych mężczyzn według kategorii zaczerpniętych z filmów porno. Lesbijki też żyją w tej opresyjnej kulturze, ich również dotyczą te archetypy i normy, one także narażone są na wulgarne i krzywdzące komentarze.
Maluję te obrazy nakładając grubo farbę i mieszając ją bezpośrednio na płótnie. Każda praca ma swoją symbolikę wynikającą z kolorystyki i obrazowanego kwiatu.
Autoportrety duchowe
Pobyt na Mazurach i Pomorzu, który, jak wspomniałam na wstępie, stał się początkiem mojego kryzysu, uznaję za trudną lekcję życia. Pozytywne słowa, jakie wypowiedziałam w wywiadzie w ramach projektu „Lesbijska Inspira”, bardzo szybko rozliczyła zastana rzeczywistość. Nowo poznani ludzie nie zawsze byli przychylnie nastawieni, traktowali mnie nieufnie. „Jeśli skończyłaś studia w Krakowie, to co ty tutaj robisz?” – to pytanie było na Mazurach na porządku dziennym. Przecież im nie powiem, że byłam z partnerką, z którą koniec końców nie wyszło, że pobyt w szpitalu, depresja, samotność, rozstania, powroty, nowe relacje, nowa praca, w której powtarzano, że się nie nadaję, niezrozumienie, poczucie alienacji i niedopasowania… Można wyliczać w nieskończoność. Porzuciłam malarstwo na rzecz grafiki komputerowej. Był to kryzys podobny do kryzysu wiary. Na Mazurach poznałam inspirującą hipnoterapeutkę Beatę Stasiak – spotkanie z nią okazało się dla mnie czymś podobnym do widoku zielonego pędu wyrastającego z ciemnego obszaru po pożodze. Beata wskazała mi drogę rozwoju duchowego i twórczego, dzięki niej zadałam sobie trud powrotu w rodzinne strony. Zdobytą wiedzę na temat energetyki człowieka wykorzystałam w malarstwie.
Przez ciało człowieka przechodzą dwa strumienie: jeden z ziemi, wylatuje przez jego koronę w przestrzeń kosmiczną i drugi z przestrzeni kosmicznej, idący w dół, łączy się z Matką Ziemią. W człowieku scalają się w ten sam sposób dwa pierwiastki: żeński i męski. Zaczęłam malować portrety energetyczne od dołu, od korzenia z Matką i tak kolejno, aż doszłam do najwyższej energii. Po ukończeniu portretów energetycznych powstał „Autoportret jako Hermes”. W dzisiejszym świecie nazwano by to genderyzmem, a nie poszukiwaniem siebie i rozwojem duchowym. W świecie, w którym „kobieta ma być kobietą, a chłop chłopem”, nie ma zbyt wiele miejsca dla wyobraźni, kreatywności lub wyjścia poza schemat. Być może lesbijka to męska jaźń w kobiecym, pięknym ciele? Być może mamy więcej niż jedną jaźń? A czym właściwie jest jaźń? Odpowiedź znaliby może filozofowie greccy czy Carl Gustav Jung. Zawsze jednak można próbować znaleźć własną odpowiedź. Z tym, że stwarzając coś i pokazując to ludziom, zderzysz się ze ścianą krzykaczy. Powiedzą ci, co masz, a czego nie masz rysować. Ale najważniejsze w tym wszystkim jest to, że można po prostu zająć się sobą i robić swoje. To być może jest najpiękniejsze w sztuce.
Na zakończenie życzę wszystkim i sobie powrotu do normalności. A w kwestiach, w których nie ma mowy o powrocie, nigdy bowiem nie było normalnie, aby nastała – nadleciała niczym piękna wena artystki_y. Czy i kiedy ona przyjdzie? Na pewno trzeba być dobrej myśli i robić to, co się da. W mojej gestii jest prowadzenie narracji artystycznej.
Wrocław, 28.08.2020
Magdalena Tchórz (ur. 1989) – absolwentka wydziału malarstwa krakowskiej ASP, dyplom z malarstwa. Interesuje ją kobieta – jako obszar działań artystycznych i badań teoretycznych – wraz z jej uczuciami, umysłem, tożsamością, seksualnością i cielesnością. Pracuje jako graficzka komputerowa. Jako rodzimowierczyni pasjonuje się pierwotnymi mocami kobiecymi, astrologią, naturą. Mówi o sobie: numerologiczna piątka, zodiakalny bliźniak, wieczny, niespokojny wędrowiec, ciekawska introwertyczka, małomówna kobieta.