„Lezby” to część większego projektu „Jeśli jesteś ok, ja też jestem ok” („If You are OK, I am OK”). Skąd pomysł na taką wystawę?
Zbliżałam się do dyplomu, który jest postrzegany jako pierwsza najważniejsza praca artystyczna. Z nią wychodzi się w świat. Zdecydowałam, że przyjrzę się sytuacji osób LGBTQ+ w Polsce. To było po dziesięciu latach, odkąd wyjechałam do Niemiec. Przez ten czas totalnie odcięłam się od Polski, przyjeżdżam co pół roku do rodziców, ale nie interesowałam się tym, co dzieje się w kraju.
Dlaczego wyjechałaś z Polski?
Na początku wyjechałam edukacyjnie, na pierwszego Erasmusa do Frankfurtu nad Menem, kiedy studiowałam jeszcze na Wydziale Wychowania Fizycznego w Katowicach. Wtedy poczułam i zobaczyłam, że można inaczej żyć, rozwijać się, że panują inne normy niż w Polsce. Otworzył mi się umysł. Rozpoczęłam studia magisterskie, realizowałam różne projekty, uzyskałam magisterkę, następnie rozpoczęłam studia artystyczne…
Czego to otwarcie dotyczyło?
Wszystkiego, także tematów queerowych. Przypomina mi się zdarzenie z kursu języka niemieckiego. Miałyśmy_mieliśmy wylosować w ramach zadania postaci: męską lub żeńską. Miały złożyć się w parę. Wylosowałam dwie kobiety. I ja, dziewczyna z Polski, poszłam do prowadzącej, mówiąc, że jest problem. Miałam wybrać parę, a tu dwie panie. Wtedy usłyszałam zdziwienie i oburzenie: „w czym jest w ogóle problem?”. To była ulga, w Niemczech wreszcie mogłam być sobą.
W Polsce nie mogłaś?
Pochodzę ze Śląska, z katolickiej rodziny. Bardzo się kryłam ze swoją orientacją, nic nie powiedziałam rodzinie, nawet miałam chłopaka. Myślałam, że tak się żyje, więc nie przyznawałam się, że wolę kobiety. W Niemczech byłam z dala od narzuconych mi norm, rodziny i od przymusu heteroseksualnego. Nie tęskniłam za Polską.
Ale wróciłaś. Co się stało?
Teraz w Warszawie trzyma mnie roczny staż oraz związek trwający od prawie dwóch lat, ale po zakończeniu stażu wracam do Niemiec. A do Polski wróciłam po prostu dlatego, że dojrzałam. W 2013 roku zaczęłam studiować sztukę mediów, głównie fotografię i wideo na uniwersytecie w Karlsruhe (HFG Hochschule für Gestaltung). Zaczęłam te studia, bo czułam, że brakuje mi krytycznej analizy. Od tego czasu poszerzyły mi się horyzonty, kilka razy się zakochałam. Poczułam, że warto korzystać z tego, że żyję w obcym kraju, ale nie muszę się też wstydzić tego, skąd pochodzę, nie muszę mieć kompleksów.
Czego się wstydziłaś?
Tego, że pochodzę z Polski, ze Wschodu, z biedniejszego kraju. Wstydziłam się za rodaków za granicą. Kilka lat temu czułam to wewnętrznie, choć nigdy nie doświadczyłam dyskryminacji ze strony Niemców. Choć czasem słyszałam dowcipy.
Jakie?
Na przykład: jak jedziesz przez Polskę, to weź dwa samochody.
Myślenie z lat 90. ciągle żywe. Smutne, że nie do końca się zmieniło.
W Polsce myślenie o Niemcach też się nie zmieniło. Pokolenie moich rodziców i dziadków odwołuje się nadal do historii II wojny światowej. Myślę, że często również mojemu pokoleniu brakuje wrażliwości.
I co z tą Polską w Twoim projekcie?
Postanowiłam przyjrzeć się dyskryminacji i tabu, patrząc na to z nieheteronormatywnej perspektywy. Zrozumiałam, że mogę korzystać z tego, że jestem Polką, że jestem osobą nieheteronormatywną, nie wypierać się tego. Przy okazji chciałam zrobić artystyczny coming out.
Miód na serce sistrumowe: artystyczny coming out.
Chciałam przyjrzeć się sytuacji mniejszości seksualnych w Polsce. Przyjechałam najpierw na trzy miesiące do Warszawy, chodziłam na imprezy, szukałam osób do projektu, rozmawiałam z kim tylko mogłam – Lambda Warszawa, Kampania Przeciw Homofobii, Miłość Nie Wyklucza, Wiara i Tęcza, artystki_ści drag. Zwróciłam się do artystycznego kolektywu Kem, który jest zapraszany przez różne instytucje, współpracuje z zagranicznymi organizacjami. Założyli go Marta Ziółek i Alex Baczyński-Jenkins.
Kem charakteryzuje mniejszości seksualne w Polsce?
Mam świadomość, że zbadałam temat wąsko. W Warszawie jest łatwiej niż w innych, mniejszych miastach. Po prostu przeprowadzałam wywiady i fotografowałam wszystko, portretowałam osoby, wszystko, co mogłam. Obserwowałam prace innych artystek: „Niech nas zobaczą” Karoliny Breguły czy wystawy Liliany Piskorskiej. Aż przeczytałam książkę Agaty Stasińskiej „Socjologia pary. Praktyki intymne par nieheteroseksualnych”, która mnie zainspirowała. Zrozumiałam, że powinnam pokazywać intymność par homoseksualnych, której większość Polaków się obawia. Chciałam zrozumieć, na czym ta rzekoma subwersywna inność polega? Chciałam zwizualizować tę „inną” intymność z pomocą fotografii.
I jest inna czy nie? Przyglądając się relacjom lesbijskim, widzę różnice. Pokazywała to choćby wystawa „Sztuka uniwersalna”, w której artystki rozmyślały nad nieoczywistością intymności między kobietami. Pisała o tym Ewelina Jarosz w tekście „Intymny dystans. Sztuka lesbijska w Polsce” (część 1; część 2).
Zgadzam się, że jest inna, ale ja chciałam polemizować z heteroseksualną perspektywą. Zastanawiałam się, co jest złego w miłości do osoby tej samej płci? Zwykle w momencie, gdy relacja i idąca za tym intymność stają się sprawą publiczną, pojawia się problem i wykluczenie. Nikt z nas nie mówi o niszczeniu rodzin. Osoby, które znam, chcą po prostu żyć, niektóre_rzy chcą tworzyć rodziny i nie chcą się z tym kryć. Dlatego skupiłam się na portretowaniu par homoseksualnych w prywatnych przestrzeniach, szukając gestów troski, fizycznej bliskości – tego, co uważane jest za „inne”, a wcale nie jest. Intymność w parach jednopłciowych różni się od intymności hetero, ale powiedziałabym: różni się na plus. Jak określa to Anthony Giddens, związki homo są przykładem pure relationships, odejścia od instytucjonalnego myślenia o związku jako małżeństwie do indywidualnego narzędzia emocjonalnego spełnienia, które pozbywają się norm, sztywnych scenariuszy i ról.
A jak znajdowałaś uczestniczki? Pytam o kobiety, zwykle trudniej jest je namówić na pokazanie się w przestrzeni publicznej.
Na początku bardzo pomogła mi fotografka Marta Bogdańska, która ma dużo kontaktów, a z każdym nowym wywiadem dostawałam namiary na kolejne osoby. Było też ogłoszenie…
…nie wpadło mi w oko.
To faktycznie ciekawe, zresztą o Stowarzyszeniu Sistrum też dowiedziałam się, kiedy już wyjeżdżałam z Polski po trzech miesiącach pracy.
To niestety charakteryzuje lesbijskie grupy, pozamykane kręgi, które słabo się komunikują między sobą. W Niemczech jest podobnie?
W Niemczech nie uczestniczę aktywnie w życiu grup lesbijskich, choć na południu, gdzie mieszkam, takie są. Spotkania odbywają się co drugi tydzień. Są też marsze Dyke March, ale najwięcej grup spotyka się pod hasłem queer.
Wróćmy do uczestniczek_ów projektu. Ile osób się zgłosiło? Ile było nieheteronormatywnych kobiet?
Zgłosiło się około sześćdziesięciu osób. Na zdjęcia zdecydowało się czterdzieści. Kobiety stanowiły trzydzieści procent, choć dziewczyn szukałam uparcie. Jednak zabrakło mi czasu, by wątek lesbijski rozwinąć. Ale i tak w wystawie warszawskiej prace oparłam na kobiecych fotografiach, których liczbę ograniczyłam.
Dlaczego?
Stroboskop Art Space to małe miejsce. Musiałam wybrać. W przyszłości chciałabym rozszerzyć ten projekt. Temat wymaga drążenia. Mam chęci, ale muszę znaleźć energię. Rozmawiam na razie o publikacji książki ze zdjęciami, wycinkami prasowymi, zebranymi wywiadami. Chcę to robić we Włoszech, gdzie mam edytorkę, Fiorenzę Pinnę. Ważne, by robić to tam, bo we Włoszech też są prawicowe nastroje.
A co z wywiadami?
Przeprowadziłam około sześćdziesięciu wywiadów z gejami, lesbijkami oraz osobami trans i bi.
Nie wykorzystałaś ich ani w Niemczech, ani w Polsce.
Prezentowałam je podczas feministycznego seminarium w Warszawie w lutym 2020 roku w Galerii Studio. Chciałam coś z nimi zrobić, przygotowując warszawską wystawę, ale nie znalazłam odpowiedniej formy do prezentacji. Między innymi dlatego, że wywiady te dotyczą wielu wątków: gender, queer, homofobii, sztuki…
Jak pracowałaś nad projektem?
Spotykałam się i robiłam portrety na ulicy, w kawiarni, w domu. Dziewczyny otwierały się przede mną, pewnie dlatego, że jestem dziewczyną, należę do tęczowej społeczności. Współpraca oparta była na zaufaniu.
Popatrzmy na kilka zdjęć. Zacznijmy od fotografii, na której jest dziewczyna z tatuażem. Opisuję, bo zdjęcia nie mają tytułów.
To były pierwsze dziewczyny, które się zgłosiły: Dorota i Julia. Zaproponowałam im zdjęcie intymne, dziewczyny nie miały problemu, chciały się pokazać. Spotkanie było dla mnie inspirujące, pokazało mi, jak chcę pracować. Ciekawe, że gdy zaprosiłam je do Niemiec na wernisaż wystawy dyplomowej, właśnie się rozstały.
Jak mogłaby powstać sztuka lesbijska bez rozstania pary w najmniej odpowiednim momencie projektu? [śmiech]
Zwłaszcza w momencie celebracji i wyjścia na zewnątrz z szafy. [śmiech]
Co jest ważne dla Ciebie w tej fotografii?
Przytulenie. To gest troski, który odsuwa temat seksualności na drugi plan; widzę troskę jako siłę sprawczą, która może wiele zdziałać.
Zatrzymajmy się na tej trosce. Jak ją rozumiesz?
Interesuje mnie troska zarówno o drugiego człowieka, jak i o siebie. Troska jest pojęciem bardzo wrażliwym i delikatnym, często niewidocznym. Powołuję się na pojęcia: intymności, bliskości i komunikacji z innymi. Troska jest ucieleśnieniem esencji ujawnienia się przed drugą osobą, pełnego zaufania, ale nie zatracenia się. To zapewnienie przestrzeni, w której możemy być sobą. To jeden z elementów miłości, obok pasji i zaangażowania, który opisuje inne wymiary: szacunek, zrozumienie i współczucie. Jest często wyrażana poprzez okazywanie uczuć przez dotyk i może być barometrem relacji.
Popatrzmy więc z troską na drugą fotografię. [śmiech] Tulące się dwie duże, prawie nagie dziewczyny. To zdjęcie wpisujące się w ruch ciałopozytywności (body positive). To w naszej kulturze nadal odważne ujęcie.
Dziewczyny decydowały, jak daleko można się posunąć. Dyskutowałyśmy, co można pokazać, co nie. Bardzo chciały robić te zdjęcia. Nawet mi dziękowały, bo to je otwierało. Niektóre traktowały jako terapię. Publikowały zdjęcia na swoim Facebooku, gdzie pojawiało się wiele komentarzy.
Jakich?
Afirmujących, pozytywnych, ale seksualnych. Z tego, co wiem, dziewczyny usunęły te seksualne komentarze…
…bo to jednak nie są pozytywne komentarze.
To zdjęcie nie dotyczy tylko kwestii lesbijskiej, odnosi się do tematu cielesności rozumianej szeroko. Choć może fakt, że bohaterki są młode, spłyca problem. Cielesność jest bardzo ważna, stała się częścią tego projektu.
Pracując nad tą wystawą, chciałam zrobić też wideo, które pokazuje kobiece ciało w momentach rytualnych, w chwilach cielesnej troski. Planowałam, żeby zaprosić wszystkie bohaterki zdjęć na warsztaty Marty Ziółek, która robi zajęcia wzmacniające kobiece czucie ciała i naturalny wewnętrzny rytm. Sama na nich byłam i bardzo mi pomogły. Planowałam to sfilmować i dodać do wystawy. Mam bowiem problem z tym, że fotografie są statyczne.
Dlaczego tego nie zrobiłaś?
Pandemia mi przeszkodziła. Ale myślę, że to się jeszcze wydarzy tego lata.
Skupmy się na trzecim zdjęciu. Dość gładkie. Dwie normatywne młode kobiety.
Tak? Moja wykładowczyni uznała, że jest brutalne.
Brutalne?
Chodziło pewnie o zasłonięcie oczu oraz gest palca wskazującego.
Ja widzę w tym charakter pary. „Waniliowość” relacji nie jest przecież jedyną formą relacji między kobietami czy jedynym wyrazem troski.
Ciekawe, co mówisz, ja chętnie słucham różnych opinii. Dla mnie to zdjęcie pokazuje dynamikę pary, która jest różna w każdym związku. To, co widzimy, mogło z tego wynikać. Fotografowałam interakcje z pewnej voyeurystycznej perspektywy. Obserwowałam oddalenia, przybliżenia, zrozumienie. Nie ingerowałam, choć przyznam, że za każdą parą najchętniej poszłabym do sypialni. [śmiech] Ja dobierałam jedynie tło, optykę, światło.
Łapałaś chwilę. Także w zdjęciu jarzębiny?
To jest subiektywne i intuicyjne zdjęcie. Skojarzyło mi się ze słowem queer. Ja rozumiem je jako pewne siostrzeństwo, jest inkluzywne i stoi w sprzeczności wobec normalizującego myślenia o płci i seksualności. Zazwyczaj owoce rosną w dół, a na tej gałązce – w górę. Niezgodnie z grawitacją. Niezgodnie z normą.
Nawet jarzębina jest queer. Fascynujące. [śmiech] Ile prac było na pierwszej wystawie w Niemczech?
Ostatecznie wybrałam dwadzieścia osiem zdjęć, które zostały wydrukowane na różnych materiałach: niektóre na sztywnym dibondzie, to jest rodzaj aluminiowej płyty kompozytowej, inne na zwiewnej tkaninie czy papierze.
Jak dokonywałaś selekcji?
Fotografuję aparatem cyfrowym, który robi dziesięć zdjęć na sekundę. Kiedy fotografuję, jestem w pełni skupiona, czasem z jednego spotkania wychodziło tysiąc fotografii. Edycja tych zdjęć jest szybka. Takie spotkanie muszę zredukować do dwudziestu fotografii, a potem do jednej, którą chcę pokazać na wystawie.
Co ostatecznie kierowało Twoim wyborem?
Niektóre zdjęcia były po prostu niespójne, niekonsekwentne. Zależało mi, żeby podejść do wyboru warsztatowo. Od początku to była eksploracja tematu mniejszości seksualnych, nie miałam jasnej wizji, która pojawiła się po drodze, więc niektóre zdjęcia nie pasowały. Czasem, już podczas sesji czułam, że nie będą pasować. Niektóre osoby nie chciały, by podpisywano fotografie imieniem, nie chciały pokazać twarzy na zdjęciach.
Co z tymi, które_rzy odpadły_li?
Nie było albo nie dotarły do mnie pretensje. [śmiech] Jak mówiłam, projekt opierał się na zaufaniu. Wszystkie_cy dostawali zdjęcia. Każda_y otrzymała_ł plakat z podziękowaniem, a zdjęcia mogły być publikowane przez bohaterki_ów, widziałam je potem na Facebooku i na Instagramie.
Jaki był odbiór wystawy w Karlsruhe?
W Niemczech coraz częściej dyskusja zmierza ku temu, by ominąć temat gender. W oficjalnych dokumentach, na przykład w paszporcie, można od niedawna oświadczyć, że ma się inną płeć niż kobieta czy mężczyzna. Wizja, żebyśmy wszyscy wyrzekły_li się płci i byli queer, jest utopijna, jeśli nie narzucająca i krzywdząca.
Co najbardziej interesowało Niemców?
Kontekst polityczny. Niemcy słyszą, co dzieje się w Polsce, o nagonce na LGBTQ+. Mówiono, że wystawa ma inną estetykę, niż się spodziewano. Oczekiwano, że będzie bardziej wschodnioeuropejska.
Co to znaczy?
Chodziło pewnie o styl fotografii, taki z magazynu „VICE”. Zdjęcia robione z lampą błyskową podczas imprez. Underground, który był modny w Berlinie dwadzieścia lat temu.
Myślałam, że może spodziewali się zdjęć bardziej manifestacyjnych, aktywistycznych. A jak Ty sama charakteryzujesz swoją wystawę?
Może słowem: szczera. Jedyny zabieg, jaki zastosowałam, to niska przysłona, żeby mieć punkt ostrości. Fokus na jedną część obiektu – ramię, palce. To był zamysł artystyczny. Ale całość ma charakter dokumentacyjny.
Ale bez kontekstu społecznego.
Ja rzeczywiście miałam problem ze znalezieniem balansu między aktywistyczną pracą „Niech nas zobaczą” Karoliny Breguły a pracami na przykład Kacpra Szaleckiego „Potopia”, który pokazuje Polskę jako utopię, używając narzędzi queerowych. Nie widziałam się w żadnej z tych estetyk. Czuję, że jestem artystycznie pośrodku.
To raczej asymilacyjne, podobnie jak nieduża wystawa Marty Kochanek „We love we make we exist?” pokazująca codzienność i intymność domowości lesbijek.
Nie widziałam tej wystawy, niestety.
Ale „Pedały” Karola Radziszewskiego znasz.
„Lezby” to odpowiedź na tę wystawę sprzed piętnastu lat. Takiej lesbijskiej wystawy nie było, a powinna już dawno być. Chciałam zrobić wydarzenie wzmacniające.
Używając słowa „lezba” z błędem ortograficznym?
Słowo „lezba” używane jest obraźliwie. Szczególnie z tym błędem ortograficznym, na który wiele razy natrafiłam. Przejmując to słowo, używam go afirmacyjnie. Tym sposobem oswajam, bo gdy to zrobię, nie zaskoczy mnie, gdy zostanę tak nazwana.
Subwersywne przejęcie. A możesz zdradzić, z jaką psychoseksualną tożsamością się identyfikujesz?
Identyfikuję się jako lesbijka. Choć nie lubię szufladkować.
Co to dla Ciebie znaczy „lesbijka”? To dziś nieoczywiste.
Kobieta kochająca kobietę.
Lezba zrobiła „Lezby”. [śmiech] Dlaczego więc odwołujesz się do sztuki gejowskiej, a nie feministycznej czy lesbijskiej?
Po prostu nie znam za bardzo sztuki lesbijskiej. To miał być gest, żeby coś zacząć. Poza tym potrzebowałam namaszczenia artystycznego, by zacząć drogę twórczą.
Liliana Piskorska – ona mogłaby namaszczać, jeśli już używać tego słowa.
Mam nadzieję, że tak też się stało. [śmiech]
Lesbijski jest bez wątpienia wybór garażu jako miejsca ekspozycji. Jednak wystawa dyplomowa odbyła się w dużej, jasnej przestrzeni.
To była przestrzeń mojej szkoły ZKM Karlsruhe, mamy tam świetne warunki. Teraz w Polsce znalezienie miejsca w instytucjach na taką wystawę jest niemożliwe. Szukałam więc przestrzeni otwartej na eksperyment. Polecono mi Stroboskop.
Co taka przestrzeń jak garaż daje Twojej ekspozycji?
Niezależność i eksperymentalność. Było to również nawiązanie do pracy Radziszewskiego, który także zrezygnował z galerii – „Pedały” zostały pokazane w mieszkaniu. Myślałam, jak zaaranżować to miejsce. Chciałam nawet powiesić zdjęcia między garażami jak pościel. Wpuścić prywatność w przestrzeń publiczną.
Zrezygnowałaś z tego pomysłu…
Z powodów technicznych. Przerosło mnie to. Miałoby to bardziej happeningowy charakter, choć i tak ten garaż jest happeningowy. To miejsce nie jest otwarte cały czas, trzeba się ze mną umówić i muszę przyjść, otworzyć, zamknąć. Zawsze można nas spotkać podczas wydarzeń towarzyszących.
Tych wydarzeń i gościń je prowadzących jest kilka.
Zaprosiłam gościnie artystki i artystę, żeby pokazać temat polifonicznie, z różnych perspektyw i w różnych formach.
Powiedz: jak to finansujesz?
Z mojego stypendium. Po zrobieniu dyplomu, a moja praca została zauważona i wyróżniona, można otrzymać wsparcie finansowe. Dlatego w tym roku dostaję roczne stypendium. To bardzo pomocne.
Komfortowo. To powiedzmy o wydarzeniach towarzyszących „Lezbom”.
Był warsztat Liliany Piskorskiej „Feministyczno-queerowe praktyki politycznej wrażliwości”, który z powodu pandemii odbył się online, dzięki czemu osoby z różnych polskich miast przyłączyły się do żywej dyskusji.
Kolejna artystka to Marta Ziółek, o której też już mówiłyśmy.
Tak, Marta otworzyła wystawę i przyciągnęła swoją publiczność. Poprosiłam ją, by ze współperformerką Karoliną Kraczkowską odniosła się do Kalendarza, który jest częścią wystawy. To zbiór stereotypowych wizerunków kobiet nieheteroseksualnych w popkulturze. Jedno zdjęcie na każdy dzień roku, w sumie 365 wizerunków. Tym też nawiązywałam do „Pedalskiej sztuki niezaangażowanej”. Karol chciał gestem afirmacyjnym wyrazić pożądanie homoseksualne. Ja chciałam wykorzystać tę strategię w ukazaniu relacji kobiet. Jednak kobiece ciało to temat trudny, postanowiłam więc w zamian wykorzystać wizerunki kobiet z mainstreamowej kultury, kobiet, które mówią o sobie: biseksualistki, lesbijki lub które tak są postrzegane. Wybrałam zdjęcia i skategoryzowałam: dziewczyny z bronią, w garniturach, butch et cetera. Wszystko oczywiście potraktowałam ironicznie.
Popatrzmy, czy są tu Polki?
Jest Martyna Wojciechowska, bo są plotki na temat jej orientacji. Jest Maria Peszek, bo jej wizerunek przypomina tomboya, rzadki wizerunek w polskiej kulturze. Jest Danuta Holecka w garniturze, trochę dla śmiechu, bo były komentarze szydercze, że tym strojem promuje „ideologię LGBTQ+”. Jest Dorota Wellman, bo jest sojuszniczką.
Jak do tego kalendarza odniosła się Marta Ziółek?
Odniosła się do stereotypów i rozwaliła je. Była i kontrowersja – czarne dildo, z którym dziewczyny tańczyły. Dla lesbijki to zabawka erotyczna, symbol penisa, którego trzeba się pozbyć lub symbolicznie przejąć jego rolę.
…lub władzę. Ale w pełni jej nie przejęłyście, bo w projekcie jest mężczyzna. [śmiech]
Tak, Kamil Pater skomponował muzykę do happeningu. Zinterpretował również moje prace dźwiękowo. Dźwięk prezentuje w przestrzeni Stroboskopu w postaci ambientu dźwiękowego.
Uff, masz alibi. [śmiech] Na koniec cyklu wydarzeń była jeszcze gościni z zagranicy.
Na finisaż przyjechała Kerstin Muller, która tworzy muzykę instrumentalną związaną z troską. To moja znajoma ze studiów, od dawna chciałyśmy coś wspólnie zrobić i nadarzyła się okazja.
Oby więcej takich okazji. Dziękuję za rozmowę.
Karolina Sobel jest artystką wizualną. W 2019 roku ukończyła wydział Sztuki Mediów na Uniwersytecie Sztuki i Designu (HFG) w Karlsruhe. Posiada tytuł magistra urbanistyki (Politechnika Darmstadt), licencjat Akademii Wychowania Fizycznego w Katowicach, studiowała nauki społeczne na uniwersytecie EHESS w Paryżu i sztuki wizualne na uczelni IUAV w Wenecji. Korzysta z różnych mediów, głównie fotografii i wideo, z dokumentalnym podejściem mającym na celu zatarcie granicy między fikcją a rzeczywistością. Interesują ją sposoby reprezentacji wizualnej w mediach i sztuce tematów społecznych (takich jak tożsamość, proces budowania społeczności, wykluczenia społeczne). Poszukuje różnych typów prezentacji swoich prac, które pozwalają na poszerzenie ich narracji na poziomie różnorodnych dyskursów. Należy do kolektywu badawczego MIRG (Migrant Image Research Group), laureata stypendium Kulturstiftung des Bundes i nagrody ZKM Forderpreis. Projekt kolektywu został wydany przez Spector Books (2017), wystawiano go między innymi na Biennale Mannheim 2017 i Unseen Amsterdam 2018. Karolina była rezydentką Studio Vortex (Antoine D’Agata) w Arles i stypendystką DAAD w Johannesburgu. Była nominowana przez Stowarzyszenie World Press Photo do nagrody Joop Masterclass (2017) i Talent Award (2019). W 2020 roku jest stypendystką Fundacji Sztuki Kunststiftung Baden Wurttemberg.
Agnieszka Małgowska (Damski Tandem Twórczy) – lesbijka / feministka / artaktywistka / reżyserka / trenerka teatralna / scenarzystka. Współautorka projektów: „Kobieta Nieheteronormatywna” (cykl debat), „A kultura LGBTQ+ nie poczeka” (projekt archiwistyczny), „O’LESS Festiwal” (2012–2014), DKF Kino lesbijskie z nutą poliamoryczną, „Portret lesbijek we wnętrzu” (czytanie dramatów), spektakli „Orlando. Pułapka? Sen”, „Fotel w skarpetkach”, „33 Sztuka”, „Czarodziejski flet”, „SharmTRIO. Retroseksualni. Drag King Show”, „Gertruda Stein & Alice B. Toklas & Wiele Wiele Kobiet” (nanoopera), „L.Poetki” (film dokumentalny). Współtwórczyni Stowarzyszenia Sistrum. Przestrzeń Kultury Lesbijskiej*.