[W dużej sali na drewnianym parkiecie stoją obok siebie wysokie, kartonowe, prostokątne pudła, tworząc zwartą grupę. Przed nimi w prawym dolnym rogu stoi mężczyzna odwrócony do nas plecami, ubrany w jasnoniebieską koszulę i czarne spodnie. Dzięki jego obecności możemy ocenić jak wysokie są te formy, mężczyzna jest od nich niższy.]
„Serce zużywa się z każdym skurczem pompowania, zużywają się żyły, nerki, oczy. W chwilach nagłego, nieoczekiwanego uprzytomnienia sobie swojej ułomności, którego każdy doznaje, człowiek wie, że jest – pisał Jean Améry – stworzeniem doczesnym – i nie musi nic wiedzieć o entropii”1. „Obrzędy intymne (1984)”, czyli „nagi egzystencjalny dokument”2 Zbigniewa Libery (1986), to mocny film, obejrzałem go – pamiętam – z trudem. Dziś pewnie, gdy przyszło mi się mierzyć z sytuacjami, na które nie byłem przygotowany, bo nikt nie jest na nie przygotowany, byłoby mi pewnie jeszcze ciężej go oglądać. Starość nie jest atrakcyjnym tematem, bo i starzenie sięatrakcyjne być nie może. Jest przygnębiające. Gdy zaproponowano mi napisanie na ten temat krótkiego tekstu – zgodziłem się tylko dlatego, że przyszło mi opiekować się matką, która w zeszłym roku przestała chodzić i wymaga praktycznie całodobowej opieki, z czym sobie kiepsko radzę zarówno w sensie organizacyjnym, jak i psychicznie. W Polsce praca opiekuńcza, wymagająca przecież od opiekuna całkowitej reorganizacji dotychczasowego sposobu funkcjonowania, nie tylko nie jest opłacana, ale w ogóle nie traktuje się jej – choć państwo i kapitał spychają ją w obszar indywidualnej odpowiedzialności i przerzucają na rodzinę – w kategoriach pracy. Nie jestem jednak gotów odnieść się do swoich doświadczeń. To zbyt trudne i krępujące.
Propozycja redakcji „Magazynu RTV” była zaskakująca (i sprowokowała mnie do autorefleksji: zaraz, dlaczego właściwie proszą mnie o tekst o starości? czy to już ten moment?), przez co wydała mi się interesująca. Bo w naszej branży pożądaną i pozytywnie wartościowaną kategorią jest przecież młodość. W magazynach o sztuce panuje hype na twórczość młodych. Nie bardzo wiemy, w którym momencie zaczyna się starość, wiemy za to, kiedy młodość się kończy, bo aż nazbyt precyzyjnie określają to regulaminy stypendiów i pobytów rezydencyjnych. Granicą jest zazwyczaj trzydziesty piąty rok życia. Powyżej niej nie wszędzie już możemy aplikować. Potencjalne możliwości się kurczą, zamykają się kolejne drzwi. Inna sprawa, że tego rodzaju programy z założenia są adresowane do młodych, bo w końcu jak długo można funkcjonować w projektariacie3, żyjąc bez zobowiązań rodzinnych, zabezpieczeń socjalnych i bez szans na godną emeryturę? No właśnie – emerytura. Ta kwestia ciągle – pomimo licznych zabiegów Obywatelskiego Forum Sztuki Współczesnej, opisanych chociażby w „Czarnej księdze polskich artystów”4 – nie została uregulowana. Sprawa niedawno odżyła przy okazji projektu Ustawy o uprawnieniach artysty zawodowego. OFSW postuluje naprawęsystemu ubezpieczeń społecznych i systemu emerytalnego, by objęły one pracujących przez ostatnie trzydzieści lat na umowach śmieciowych. „Tutaj rozwiązaniem może być wprowadzenie minimalnej emerytury obywatelskiej oraz zapewnienie uniwersalnego dostępu do opieki zdrowotnej wszystkim osobom zamieszkującym terytorium Polski (na wzór brytyjskiego National Health Service)” – napisano w oświadczeniu. Ci spośród artystek i artystów, kuratorek i kuratorów, którym regulaminowa młodość przeminęła i nie trafili/trafiły do branży edukacyjnej bądź nie dostali/dostały etatu w instytucji kultury, najczęściej wypadają z kapryśnego obiegu artystycznego. Panuje w nim nie tylko ogromny wyzysk, ale i bezwzględny ageizm.
Lęk przed starością to lęk przed nieporadnością, demencją, nietrzymaniem moczu, Alzheimerem, Parkinsonem i innymi chorobami wieku starczego. Zniedołężnieniem. „Starzejący się staje się wstrętny: wstrętne jest to, czego się nie znosi. Słabnie, co w mowie potocznej stanowi wartościującą, tj. deprecjonującą kwalifikację: mówi się o słabej sztuce teatralnej i o słabych kursach na giełdzie, a słabemu człowiekowi okazuje się w końcu równie mało szczerego współczucia, co nieudanemu dramatowi czy bessie papierów wartościowych. Starzejącemu się i staremu człowiekowi przyporządkowuje się rozliczne przymiotniki zaczynające się od sylaby »nie«: jest niezdolny do znacznego wysiłku fizycznego, niezręczny, nieprzydatny do tego czy tamtego, nieedukowalny, nieużyteczny, niepożądany, niezdrowy, nie-młody” – pisał Jean Améry w znakomitej książce „O starzeniu się. Bunt i rezygnacja”5. Obraz starzejącego się człowieka, jaki wyłania się z zapisków Améry’ego, nie jest budujący. Panująca w naszej kulturze dyskryminacja ze względu na wiek wzmacniana jest „obiektywnymi”, zdawałoby się, argumentami i powszechnie podzielanymi przesądami. Starzejący się artysta przecież tetryczeje. Jeśli wykłada na akademii sztuki, postrzega się go jako „leśnego dziadka” (kobiety nie doczekały się stosownego slangowego określenia, najpewniej z uwagi na niską reprezentację w branży). Zajmuje tylko etat, ramol, blokując kariery absolwentom.
Starzejący się twórca staje się też – kontynuując wyliczanie przymiotników zaczynających się od sylaby „nie” – nieatrakcyjny i niepotrzebny. Zwalnia. Nie nadąża. Zapomina. Wycofuje się. Przestaje mu się chcieć. Zaczynają pojawiać się różne przykre dolegliwości. Nie tylko jego ciało „[…] z nosiciela stało się ciężarem – tak jak niewydolne serce, wrażliwy żołądek, złe trawienie, także kultura staje się udręką. Skrajnie uciążliwą jest konieczność uczenia się co dzień nowych znaków i systemów”6. Gdy zasklepi się w świecie własnych znaków i systemów – można go co najwyżej cenić i szanować za dawne dokonania (zakładając, że takowe ma, bo wiadomo, jak wyglądają akademickie mechanizmy awansu) – oczywiście z pewnym pobłażaniem, zestawiając, na zasadzie kontrastu, nowatorstwo wczesnych prac z wtórnością tego, co robi teraz. Ale któż tam w ogóle pamięta o czyichś zamierzchłych osiągnięciach. Po zasłużonej retrospektywie bądź antologii może spokojnie umierać. Gdy zaś będzie się uczył nowych – stanie się niewiarygodny. Niezwykle sugestywnie opisał to Améry:
„Jeśli odrzuci istniejące systemy – ach, cała ta dzisiejsza tak zwana filozofia to puste gadanie, dzisiejsze malarstwo to rozpaczliwa szmira, poezja dziś to anarchizująca szarlataneria – opuści swoją epokę, stanie się outsiderem i dziwakiem. Jeśli zaś spróbuje uznać nowe systemy, za co musi zapłacić zdemolowaniem swojego indywidualnego systemu, to wyrzeknie się rzeczy, które jeszcze wczoraj należały do niego, stanie się w ścisłym sensie tego słowa nieautentyczny, a przy tym wątpliwym przedsięwzięciu nie zyska sobie nawet uznania głosicieli panującego systemu, gdyż ci słusznie powiedzą, że ma on wprawdzie dobre intencje i chociaż stary, to jest przynajmniej «otwarty», ale musi mu brakować właściwego zrozumienia. Brzmi to przekonująco. Nowe znaki i ich relacje w pełni obowiązują i są dostępne tylko dla tego, kto sam uczestniczył w ich wynajdywaniu i porządkowaniu, można się ich nauczyć tylko wtedy, gdy się je tworzy. Obcy przybysz z przeszłości będzie się wśród nich orientował z trudem jak kierowca wśród nieznanych sobie znaków drogowych”7.
Dalej Améry wyraził to jeszcze dosadniej: „Tak jak podczas starzenia się ciało staje się coraz bardziej masą, a coraz mniej energią, tak też jest z duchem rozumianym tu jako receptor kultury: staje się ciężki od samego siebie, od czasu, i wobec swojego rosnącego bezwładu nie może się już poruszać, gdy nowe znaki rzucą mu wyzwanie”8. Jego zdaniem starzejemy się nie tylko fizycznie, ale również pod względem kulturowym, znajdując się „w obcym, tajemniczym świecie”9. Świecie, którego już nie rozumie. Świecie, którego nie rozumieją młodzi. To dość przygnębiająca, acz nieuchronna dla starzejącego się artysty perspektywa. Czy aby na pewno?
Gdy poproszono mnie o ten tekst, od razu przyszły mi na myśl lektury Jeana Améry’ego, którego czytałem stosunkowo niedawno. Ale pomyślałem też o Gustavie Metzgerze, jednym z najbardziej cenionych przeze mnie artystów. „Pomysł zrobienia »Fotografii historycznych« pojawił się pod koniec lat 90. – jako coś, co musiało się stać, co po prostu musiałem zrobić”10. Artysta, urodzony 1926 roku w Norymberdze, był już wtedy po siedemdziesiątce. Wydawało się, że będzie tylko odcinać kupony od dokonań z przełomu lat 50. i 60., m.in. sztuki autodestrukcyjnej. Tymczasem jego wystawa w Zachęcie, która odbyła się w 2007 roku i na której pokazano właśnie „Fotografie historyczne” – to jedna z najważniejszych wystaw, jakie widziałem. Proste, surowe, oszczędne formalnie obiekty o niezwykłej sile wyrazu. Stworzone przez niego indywidualne „znaki i systemy”, by posłużyć się językiem Améry’ego, są niezwykle przekonujące. A język Metzgera jest – zdaję sobie sprawę, jak to musi brzmieć w tym kontekście – młody. I nie jest to raczej wyjątek potwierdzający regułę.
Rafał Jakubowicz – ur. 1974, artysta wizualny. Na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu prowadzi Pracownię Sztuki w Przestrzeni Społecznej.
1 J. Améry, Podnieść na siebie rękę. Dyskurs o dobrowolnej śmierci, tłum. B. Baran, Warszawa 2018, s. 114.
2 Sztuka legalizowania buntu, Wywiad ze Zbigniewem Liberą przeprowadzony przez Bożenę Czubak w czerwcu 1997 roku,„Magazyn Sztuki”, nr 3-4(15-16)/1997, s. 36.
3 Por. K. Szreder, Projektariat. O nędzy projektowego życia, Warszawa 2016.
4 Por. Czarna księga polskich artystów, red. K. Górna, K. Sienkiewicz, M. Iwański, K. Szreder, S. Ruksza, J. Figiel, Warszawa 2014.
5 J. Améry, O starzeniu się. Bunt i rezygnacja, tłum. B. Baran, Warszawa 2018, s. 87–88.
6 Tamże, s. 112.
7 Tamże, s. 107.
8 Tamże, s. 114.
9 Tamże, s. 117.
10 „…sztuka może i musi zmieniać sposób myślenia ludzi”, Alison Jones rozmawia z Gustavem Metzgerem, [w:] Gustav Metzger, kat. wyst. Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, Warszawa 2007, s. 40.