Zajmując się haftem i szerzej: tkaniną, widzę ślady, które kobiety pozostawiły po sobie w historii.
Ucząc się od artystek ludowych i wykorzystując własne umiejętności, tworzę tkaniny, których forma i treść są współczesne, natomiast technika wytwarzania pozostaje tradycyjna. Zależy mi, aby moje prace poruszały wątek siostrzeństwa, tj. zawiązywania kobiecych sojuszy, wzajemnej troski i wsparcia oraz wykorzystywały naturalne materiały.
Inspiracją do tworzenia tkanin dwuosnowowych jest dla mnie postać prof. Eleonory Plutyńskiej. Pracowała ona na warszawskiej ASP od końca lat 20. XX wieku. W jej pracowni swój dyplom zrealizowała chyba najbardziej znana polska artystka, Magdalena Abakanowicz. Plutyńska w latach 30. założyła Izbę Tkactwa Dwuosnowowego w Janowie w województwie podlaskim, przekazując wiedzę i twórcze podejście do tkania. Postanowiła stworzyć nowy typ dywanów, zachęcała tkaczki/tkaczy do tworzenia własnych wzorów zamiast kopiowania motywów z kap fabrycznych. Pierwszym wzorem były „zwierza” inspirowane motywem z dywanu kaukaskiego. Potem powstały następne. Wykrystalizowały się określone typy dywanów: „zwierza”, „drzewo”, „bukiety”, „las”. W ich ramach tkaczki wymyślały własne motywy tkane z głowy. Odbywało się to jednak przy znaczącym udziale artystki, stąd zamiast autorstwa w podpisach często pojawiają się słowo „tkała” i nazwisko osoby. Plutyńska zaproponowała też powrót do ręcznie przędzonej wełny i barwników naturalnych, co pozwalało uzyskać ciekawe efekty kolorystyczne.
Z dzieciństwa pamiętam wszechobecne kapy leżące na fotelach i wersalkach. Nigdy ich nie lubiłam: były wełniane i twarde, gryzły. Dorośli je uwielbiali. W PRL-u takie tkaniny na meblach wypoczynkowych świetnie retuszowały tapicerkę i nadawały koloru popularnej, przemysłowej szarzyźnie. Poza możliwością większości była wymiana starych, zniszczonych mebli na nowe, ale prawie każdy mógł sobie pozwolić na wzorzyste, barwne i wytrzymałe narzuty. Część z nich była wykonywana ręcznie, w technice dwuosnowowej, a część maszynowo na krosnach żakardowych (dla przeciętnego odbiorcy efekt był podobny, ale nie dla konesera). Rynek zbytu tkanin skurczył się w drugiej połowie lat 90. XX wieku, kiedy zaczęliśmy się cieszyć nowym szalonym wzornictwem przemysłowym i już nie chcieliśmy przykrywać wersalek. Mimo wszystko Izba Tkactwa Dwuosnowowego przetrwała, a od kilku lat nawet przeżywa swój rozkwit. To wszystko dzięki zamiłowaniu Japonek i Japończyków do janowskiej tkaniny.
Kilka lat temu nawiązałam współpracę z paniami z Izby Tkactwa Dwuosnowowego w Janowie, która daje nam nawzajem przyjemne poczucie wspólnoty. Panie tworzą małą, lokalną społeczność, są ode mnie dużo starsze, to pokolenie z końca wojny. Moje pomysły nie zawsze spotykają się z ich aprobatą, czasem są odrzucane, budzą złość. Wcześniej nie przyszło mi do głowy, że moje wytwory mogą być kontrowersyjne.
Tkanina dwuosnowowa utkana przez Karolinę Radulską, 90 × 200 cm, 2020
Każda z tkaczek ma własne wzory (wymyślone przez siebie lub zapożyczone z przeszłości i w jakiś sposób przekształcone). Jest źle widziane, aby jedna tkaczka „odtykała” od drugiej. Preferowane jest raczej tworzenie tkanin w oparciu o te motywy, które już istnieją w wypracowywanym przez siebie wzorniku. Właśnie dzięki nim można rozpoznać rękę tkaczki. Wydaje mi się, że współczesna tkaczka ma większą potrzebę indywidualizmu niż kiedyś, która często artykułowana jest w naszych rozmowach. W związku z tym, że część pań nie chce podejmować się tkania nowych tematów, pomyślałam, że będę projektować tkaniny, łącząc własne motywy tkackie z tymi już istniejącymi we wzornikach janowskich artystek.
„Nić jest obszarem nieustannie rozszerzających się relacji. Jest to linia poszukiwań, wydarzenie, relacyjne działanie”.
Anni Albers
I tak powstał dywan utkany przez panią Teresę Pryzmont.
Jelita jagnięce kupiłam w sklepie internetowym, były już wyczyszczone w popiele i zasolone. Umyłam je, rozcięłam i wysuszyłam na słońcu, potem haftowałam. Linię haftu wyznaczały drobne jak koronka żyłki. Haftowałam rok, może mniej. To była bardzo przyjemna, monotonna czynność. Potem poszczególne fragmenty zszywałam ze sobą.
Praca dotyka sfery profanum związanej z krwią menstruacyjną. Odniosłam się do żydowskiej tradycji czystości rodzinnej i związanego z nią stanu nida (oddzielenia).
„Każda nić może zostać złapana, zawiązana i zaplątana w inne znajdujące się w jej pobliżu. Podążając za naszym materiałem/wątkiem, coś, co mogłoby się wydawać linią dociekań lub splotem, wyłania się jako urwany koniec lub węzeł gordyjski, niemożliwy do rozplątania”
Marilyn Strathern
W pierwszych dniach pobytu w Strasburgu moją uwagę zwrócił kobiecy symbol Alzacji, wielka czarna kokarda, która w XIX wieku zagościła na dobre na kobiecych głowach: „Mam kokardę to znak, że jestem Francuzką, Alzatką!”. Jej wielkość świadczyła o zamożności, niektóre kokardy były absurdalnie duże. Czasem trzeba było tworzyć do ich podtrzymania specjalną konstrukcję z drutu. Oczywiście rozwinął się cały przemysł „kokardziany”: dedykowane tkaniny, wzornictwo (niektóre regiony Alzacji miały swój charakterystyczny wzór i kolor), pojawili się specjaliści od ich tworzenia (najpierw tkanina była odpowiednio zaginana, potem szyta, a potem krochmalona). Wszystko razem wydało mi się dość zabawne… Oczywiście przyczyna powstania tego efektownego znaku wcale nie była już ani trochę śmieszna. Alzatki po przyłączeniu Francji do cesarstwa niemieckiego w ten sposób manifestowały swoją tożsamość narodową, nierzadko narażając się na niebezpieczeństwo.
Projekt „Hafty i tożsamości” był realizowany w formie warsztatów. Zaprosiłam do uczestnictwa kobiety z różnych środowisk i różnego pochodzenia zamieszkujące Alzację (w tym Strasburg). Chciałam, aby dokończyły zdanie: „Je me définis comme…” (Identyfikuję się jako…). Uczestniczki warsztatów wyszywały swoje odpowiedzi na wspólnym kawałku czarnego materiału, który po wyhaftowaniu został zamieniony w wielką kokardę. Warsztaty zrealizowano w przestrzeni miasta: w galeriach, domach kultury, kawiarniach, salonach fryzjerskich itp.
Udało mi się również spełnić marzenie dziewięćdziesięcioletniej mieszkanki Strasburga, Alzatki o założeniu alzackiego ludowego kostiumu i zrobieniu sesji fotograficznej w jej domu. To był prezent na jej urodziny.
W ten sposób powstały nie tylko zdjęcia (uczestniczek warsztatów oraz Madam Phfirsch), ale także nagranie wideo zawierające wspomnienia kobiety zanurzonej w burzliwej historii miasta w czasie II wojny światowej.
Eliza Proszczuk – artystka wizualna, animatorka, edukatorka, autorka tkanin, obiektów przestrzennych i kolaży. Ukończyła ASP w Warszawie na Wydziale Malarstwa (2006) oraz Post St. Joost w Bredzie na Wydziale Sztuk Wizualnych (2009). W 2015 roku obroniła doktorat na macierzystej uczelni. Stypendystka Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2010, 2020) i ZAiKS (2014). Obecnie pracuje na ASP w Warszawie na Wydziale Architektury Wnętrz w Pracowni Tkanina w Architekturze. Tworzy sztukę zaangażowaną społecznie. Porusza tematy związane z feminizmem, kobiecością. Częstym punktem wyjścia jest dla niej sztuka tradycyjna północno-wschodniej Polski.