Strach to rzeczywistość
Za każdym razem, gdy przyjeżdżam do Grudziądza, gdzie się urodziłem, rozmawiam z moją babcią, urodzoną w 1929 roku. Opowiada mi o przymusowej pracy w polu w trakcie wojny, kiedy była nastolatką. Właściwie to babcia Eleonora, nazwisko panieńskie Dziedzic, często sama zaczyna ten traumatyczny dla niej temat. Opowiada mi o strachu, kontrolach esesmanów, które miały regularnie miejsce podczas jej przymusowej pracy w Niemojewku (niem. Ebersfelde) w Trzeciej Rzeszy. Niemojewko to obecnie wieś w województwie kujawsko-pomorskim, podczas okupacji leżała na terytorium Kraju Warty, a przed wojną województwa poznańskiego. Tak naprawdę rozmawiamy o lęku towarzyszącym dziewczynce, która zaczęła niewolniczą pracę w 1939 roku jako dziesięciolatka, a zakończyła ją wraz z końcem wojny, kiedy miała piętnaście lat. Lata jej dzieciństwa i wczesnej młodości, które najczęściej kojarzą się z pierwszymi miłostkami, zabawą, poznawaniem świata, dla mojej babci były i są traumą, której nie da się w żaden sposób oswoić. To okaleczenie zostaje na zawsze. Poznała świat, w którym o każdej porze dnia i nocy mogła zostać pozbawiona życia. Życie to było odarte ze wszystkiego, również z możliwości podjęcia nauki.
Podczas moich dni spędzanych w Grudziądzu rozmawiamy z babcią Lonią o strachu związanym ze szczekaniem owczarków niemieckich, nadjeżdżających w dzień i noc pod rodzinny dom esesmańskich volkswagenach, łomocie do drzwi w domu Andrzeja Dziedzica, ojca babci, bo po tym można było poznać, czy będzie rewizja. Do dziś babcia boi się odgłosu szczekania. Co więcej, esesmani z reguły ubrani byli w „piękne i dobrze skrojone mundury”, zaprojektowane prawdopodobnie przez Hugo Bossa. Nasuwa się więc pytanie, czy strach może być piękny?
Tomasz Partyka, fotografia z cyklu „SUMMER/SUMMER”, fot. Diana Lelonek, 2018
Tomasz Partyka, fotografia z cyklu „SUMMER/SUMMER”, fot. Diana Lelonek, 2018
Brutalnie piękny
Od początku sierpnia 2018 roku pracuję nad kostiumami dla miniaturowych modeli żołnierzyków Luftwaffe z lat 1939–1945. Mam już 42 kostiumy. Wykonuję je z martwych, rozczłonkowanych owadów znalezionych w budynku mojej pracowni na warszawskiej Pradze, która kiedyś pełniła funkcję koszar wojskowych. Żadnego owada nigdy nie zabiłem, a tym bardziej nie kupiłem na aukcji internetowej – takie było i jest założenie. Do produkcji tzw. kostiumu korzystam z tego, co znajdę w budynku pracowni. Są to z reguły muchy, osy, różnego rodzaju ćmy, szerszenie, motyle i inne latające stworzonka, których nazw nie znam. Jako materiału wiążącego kostium w całość używam oprócz kleju także kurzu, którego w budynku pracowni jest pod dostatkiem, oraz pajęczyn, których też nie brakuje. Modele w kostiumie mają z reguły od 3 do 8 cm wysokości. Jestem przekonany, że zwielokrotniony odgłos latającej osy, muchy czy innego żyjątka przypomina dźwięk silnika niemieckiego myśliwca messerschmitt, który budził grozę w czasie wojny i jak każdy dźwięk wojennej machiny wywołuje strach do dziś.
Kolekcję nazwałem „SUMMER/SUMMER”, czerpiąc ze słownictwa związanego z branżą mody, w skrócie S/S – spring/summer analogicznie do A/W – autumn/winter. Celowo użyłem nazwy „SUMMER/SUMMER”. Zacząłem pracę nad „kolekcją” w sierpniu 2018 roku, czyli w miesiącu wielkich upałów. Nie dało się wytrzymać w pracowni, a kiedy wieczorami wracałem do domu, było jeszcze goręcej. Mózg się przegrzewał i odmawiał posłuszeństwa. Ciało wariowało. Umysł się smażył w wyniku otaczającej go wysokiej temperatury. Dublując słowo lato (ang. summer), zwracam uwagę na złowieszczość tej pory roku, która w miarę upływu lat jest coraz bardziej odczuwalna, choć z reguły kojarzy się z wypoczynkiem i wakacjami, szczególnie dzieciom. Podczas megalata, w moim przypadku SUMMER/SUMMER, zarówno owady, jak i wszystkie inne żyjące organizmy łącznie z ludźmi są ofiarami nadzwyczaj wysokich temperatur, są wciąż żyjącymi świadkami katastrof klimatycznych. Stanowią rodzaj paraleli dla destrukcji, spustoszenia i lęku. Kostiumy (ubrania, garderoba) często są inspirowane okryciem szamana-wojownika. Plastikowi modele chowają się za ogromnymi maskami, jakby nie chcieli zdradzić swoich plastikowych twarzy. Ubrania mają również cechy pancerza o funkcji ochronnej. Niejednokrotnie nazistowscy żołnierze (w tym przypadku Luftwaffe) wspomagali się narkotykami bądź innymi substancjami psychoaktywnymi, aby dodać sobie odwagi i śmiałości.
Kostiumy (pancerze) niejednokrotnie wyglądają groteskowo. Ideał nazisty sięga bruku. Staje się komiczny i nie pasuje do wzorców popularyzowanych przez Trzecią Rzeszę. Obnaża ich słabości i z całą pewnością strach. Moi modele pozują też często w układach czysto gimnastycznych, w małych grupach (od dwóch do pięciu plastikowych modeli), sprawiają wrażenie, jakby nie istniała dla nich grawitacja. Prawdopodobnie moje minirzeźby za bardzo uwierzyły w swoje boskie, lotnicze moce. Stworzyłem też akcesoria, takie jak apaszki i czapki chroniące od słońca oraz letnie sukienki. Żołnierzyki Luftwaffe z nowymi odzieniem nałożonym na mundur noszą znamię opętanych, zagubionych, niepotrafiących się odnaleźć w nowej sytuacji albo zdają sobie sprawę z nadchodzącego już końca. Babcia Lonia po wojnie dowiedziała się, że podczas odwrotu wojsk niemieckich i szturmu Armii Radzieckiej wszystkie osoby pracujące w jej wiosce miały zostać rozstrzelane przez Niemców uciekających w popłochu na zachód.
Poprosiłem Dianę Lelonek o zrobienie zdjęć makro plastikowym modelom w kostiumach-ubraniach. Po obejrzeniu projekcji fotografii na rzutniku wideo w powiększeniu 2 × 3 metry odniosłem wrażenie, że to nie ja jestem autorem tych mikrorzeźb. Zauroczyło mnie brutalne piękno pociętych i spreparowanych latających stworzeń w ogromnym powiększeniu. Kolory i kształty owadzich resztek zawładnęły moją wyobraźnią. Ciałka tych martwych stworzonek w nienaturalnym powiększeniu uświadomiły mi, jak inteligentnie i sprytnie skonstruowana jest natura. Cała moja rzeźbiarska praca opierała się raczej na intuicji ze względu na mój beznadziejny wzrok – teraz mam już okulary, ale wtedy czułem się jak zegarmistrz bez lupy, który mimo to nie błądzi.
„Lonia”, scenariusz i reżyseria: Marcin Partyka, 56 min. 45 s, 2021
Nowe niewolnictwo
Strach jest bardzo sprawnym narzędziem kontroli i generowania sobie poddanych. Zastraszenie jako as w rękawie (o asach lotnictwa już pisałem) watażki albo innego satrapy aspirującego do przejęcia władzy absolutnej. Mechanizmy manipulacji są banalne, tak jak banalne jest zło, o którym pisała Hannah Arendt. Historia niestety wielokrotnie zatacza koło. Wystarczy dobrze uzasadnić i opisać zagrożenie-wroga oraz znaleźć żyzny grunt, jakim jest bezwolny odbiorca – i mamy idealny model współczesnego kajdaniarza, który nie jest świadomy swojej poddańczej roli, po prostu bezrefleksyjnie ją odgrywa. Współcześni autorytarni jedynowładcy kreują rzeczywistość opartą na strachu, manipulacji i hipokryzji. Tworzą własne nietolerancyjne organizmy wykluczające inność. Moja praca jest ostrzeżeniem przed tymi właśnie galopującymi wszędobylsko totalitaryzmami. Tysiące naszych babć i dziadków były świadkami narodzin faszyzmu, który obecnie pod różnego rodzaju pelerynami kwitnie w piekącym słońcu już i tak bardzo wyeksploatowanej Ziemi. Camus trafnie stwierdził w „Człowieku zbuntowanym”: „Buntuję się, więc jesteśmy”.
Na cykl „SUMMER/SUMMER” składają się 42 obiekty i fotografie obiektów w rozmiarze 130 × 110 cm autorstwa Diany Lelonek. Mają one czysto barokową manierę: są na czarnym tle z jednym źródłem przygaszonego światła. Światło muska powierzchnię martwych rozczłonkowanych owadzich ciałek w ogromnym powiększeniu. Zdjęcia powiększonych skrzydełek czy pancerzy na plastikowych modelach Luftwaffe noszą znamię tkanin, faktur i barw w sposób, w jaki malował Caravaggio – moją intencją było ukazanie na fotografiach nastroju i kolorytu jak z barokowych obrazów.
Eleonora Kalikowska, z domu Dziedzic – góralka z krwi i kości, urodzona 14 września 1929 roku w Krasnych-Lasocicach w województwie małopolskim. Miała siedmioro rodzeństwa, obecnie żyją jej dwie siostry: Janina i Irena. Ma troje dzieci: Włodzimierza, Zbigniewa i Danutę, moją mamę. W maju 1939 roku jej ojciec Andrzej kupił ziemię i przeniósł się z całym dobytkiem do Niemojewka. Po czterech miesiącach od przeprowadzki przez całą Polskę ziemia została przejęta przez hitlerowskie Niemcy, a praca na roli była już czysto niewolnicza.
Tomasz Partyka – wnuk Eleonory Kalikowskiej i Jana Kalikowskiego, nieżyjącego męża babci. Artysta wizualny, mieszka i pracuje w Warszawie.