Monika Szewczyk: kuratorka, historyczka sztuki, od 1990 roku dyrektorka Galerii Arsenał w Białymstoku.
Z Poznania jest bliżej do Berlina niż do Warszawy, tak blisko, że jadąc samochodem można pomyśleć, że granica pomiędzy Wschodem a Zachodem to ograniczenie prędkości do 40 km/h. Z perspektywy Białegostoku granica jest materialnym faktem. Lokalizacja Galerii Arsenał w Białymstoku jest punktem odniesienia dla wielu organizowanych przez Ciebie wystaw. Czy mogłabyś nam powiedzieć, jak pracuje się w mieście oddalonym jedynie 50 km od granicy z Białorusią?
Różnica między Poznaniem a Białymstokiem nie leży w odległości od granicy, ma swoje korzenie głęboko w podziałach rozbiorowych Polski i długo utrwalanym podziale na Polskę A i B. Właściwie przygraniczność ma swoją wartość i może być szansą. Od lat współpracujemy z Michałem Koleczkiem z Ústi nad Labem, początkiem tej współpracy była właśnie symetria podobieństw między Białymstokiem i Ústi – miastami przygranicznymi i poprzemysłowymi, trochę prowincjonalnymi. Jeśli nie możemy zmienić naszej kondycji, to spróbujmy znaleźć w niej jakiś atut. Galeria Arsenał, jeszcze jako BWA, współpracowała z artystami z Białorusi. Ale naprawdę zaczęliśmy się interesować wschodnimi sąsiadami, gdy już nie musieliśmy się „bratać” i to nie trąciło koniunkturalizmem, gdy powstała strefa Schengen. Świadomość bliskości tej granicy miała i ma wpływ na nasz program.
Większość wystaw i wydarzeń realizowanych w Galerii Arsenał ma charakter relacyjny, jest budowaniem kulturowych mostów pomiędzy Wschodem a Zachodem (Białoruś – Polska – EU), Północą a Południem (Polska – Ukraina). Białystok to najdalej położone na wschodzie miasto Polski, które – oprócz wielokulturowości – słynie również z ksenofobii i przemarszów Młodzieży Wszechpolskiej. Czy traktujesz swoją pracę kuratorską jako misję? Czy spotykasz się z hejtem ze względu na to, co robisz? Czy kurator to niebezpieczny zawód?
Nie wydaje mi się, żeby Białystok pod względem ksenofobii szczególnie odstawał od reszty Polski, to niebezpieczny stereotyp, usypiający czujność. Jest naprawdę źle, jesteśmy naprawdę okropni, i nie ma po co poprawiać sobie samopoczucia porównaniami. Ja w każdym razie nie zastanawiam się, skąd pochodzi Piotr Rybak, wstydzę się, że należymy do tego samego gatunku. Kiedyś na wystawie Deprivation jeden z artystów zaprezentował pracę z wideo przedstawiającym spalenie samochodu czeczeńskich uchodźców (taka sytuacja zaistniała w naszym mieście). Zainteresowało mnie, jak tę prace zrobił, czy był w Białymstoku, kiedy to się stało i okazało się, że wideo zrealizował w Warszawie, gdzie również, mniej więcej w tym samym czasie, spalono samochód rodziny czeczeńskiej.
Natomiast odpowiadając na pytanie, wiele razy czułam się niekomfortowo, może raczej jako dyrektor miejskiej galerii niż jako kurator wystaw, ale nie wiązałabym tego z prostym hejtem, a raczej z wykorzystywaniem instytucji w grze politycznej. Co odczuwałam przede wszystkim jako niesprawiedliwą dysproporcję. Trudno „walczyć z kimś, kto na pchnięcie rapiera odpowiada uderzeniem topora”, a tak właśnie wyglądają nasze szanse z politykami. Chociaż wydaje mi się, że ostatnio wiele się nauczyliśmy i przede wszystkim już wiemy, że jesteśmy na wojnie.
Arsenałem dowodzisz już od przeszło dwudziestu lat, jak z tej perspektywy oceniasz zmiany w polskim życiu kulturalnym? Czy idzie ku lepszemu?
Ależ osoby w moim wieku przecież wiedzą, że jest coraz gorzej i będzie jeszcze gorzej ;-)) Tak naprawdę czułam, że będzie lepiej na samym początku mojej pracy. Komuna się skończyła, wierzyłam, że damy sobie spokój z biurokracją, absurdalnymi decyzjami, honorowaniem „zasłużonych” artystów itd. Szybko się okazało, że biurokracja ma się coraz lepiej, ale czułam dumę z tego, co udało nam się zrobić wokół sztuki.
Galerie zaczęły się profesjonalizować, dyrektorami ważnych instytucji, kreujących obraz sztuki polskiej, zostawali profesjonaliści dużej klasy, ludzie kompetentni i zaangażowani. Mogliśmy mówić o miejscu Polski na międzynarodowej scenie wizualnej. Pojawiły się programy ministerialne, granty, środki na kolekcję. Myśmy oczywiście nie przestawali narzekać, krytykować i ubolewać, że nie jest tak świetnie, jak się wydaje, ale te ćwierć wieku naprawdę wszystko zmieniło. I chciałabym myśleć, że to, co osiągnęliśmy, nie jest kruche, ale jest. Mam poczucie tracenia czasu marnowania szansy. I już nie jestem pewna, że czegoś się przy okazji uczymy.
Trzeci numer „Magazynu RTV”, w którym ukaże się ten wywiad, poświęcony jest sztuce w Białorusi. Jak oceniasz sytuację artystek/pracowników sztuki/kuratorek/kolekcjonerów za naszą wschodnią granicą? Czy w obiegu sztuki zachodzą jakieś zmiany?
Głównym problemem na Wschodzie, generalnie na Wschodzie, również w Białorusi, jest brak progresywnych instytucji sztuki, brak poparcia ze strony państwa, artyści, kuratorzy, teoretycy muszą sobie w pewnym sensie radzić sami. Ponieważ „materiał ludzki” jest tam wspaniały, radzą sobie w różny sposób, najczęściej jak w Ukrainie tworząc wspólnoty, dyskutując, przejmując inicjatywę. Na przykład Białoruś nie ma Muzeum Sztuki Współczesnej, powstał więc kolektyw złożony z artystów i teoretyków, który dąży do powstania takiego muzeum, na razie wirtualnego. Na ciągle rozbudowywanej stronie www.kalektar.org powstaje kompendium wiedzy o artystach współczesnych, taki rodzaj archiwum i jednocześnie punkt wyjścia do tworzenia kolekcji i realizacji wystaw. Pierwsza wystawa Zborodbyła się i została wyprodukowana w Galerii Arsenał w Białymstoku. Andrei Dureika, mieszkający w Düsseldorfie, rozsyła newsletter z aktualnymi informacjami o wszystkich wystawach artystów białoruskich na świecie. Andrei jest aktywnym artystą, archiwizuje dokonania kolegów wolontarycznie, ponieważ nikt inny tego nie robi. Od lat aktywnie działa w Mińsku Galeria Y, galeria niezależna, znana również ze względu na bogate kontakty międzynarodowe. Pojawiają się nowe miejsca, jak kulturalne centrum Korpus, OK16, galeria A7V, inne – jak Stołówka XYZ – znikają z przestrzeni miasta. Co bardzo ważne, progresywne miejsca pojawiają się także poza stolicą – jak Centrum w Brześciu www.teatrkh.com. Funkcjonują festiwale, na przykład Miński Miesiąc Fotografii, Rabotaj bolsze otdychaj bolszeczy queerowe festiwale Dotyk i Meta. Dynamizuje się młoda scena. Dobrą robotę robią niezależni kuratorzy, czasem – jak Lena Prenz – pracujący za granicą.
Jakich artystów(-ki)/aktywistów(-ki) z Białorusi szczególnie cenisz? W jaki sposób można ich wspierać?
Wielu artystów białoruskich działa poza krajem: wspaniała artystka i aktywistka Marina Naprushkina czy Alexander Komarov mieszkają na stałe w Berlinie, Dureika, Zhanna Grak, Maxim Tyminko w Düsseldorfie. W Polsce najbardziej znana jest oczywiście Jana Shostak, ale od paru lat w Białymstoku mieszka Sergey Shabohin, co jest zupełnie fantastyczne, bo to świetny artysta, a przez najbliższe pół roku na rezydencji Gaude Polonia w białostockim Arsenale przebywa Zhanna Gladko. Cenię to, co robi Jura Shust, Aliaxey Talstou, Andrei Lenkievich, Oxana Gurinovich, Oleg Yushko, Igor Savchenko, Alexey Lunev, Ales Pushkin, Tamara Sokolova, Sergey Kiryushenko,… To długa bardzo lista i niebezpieczna jest próba jej tworzenia, bo zawsze kogoś się pomija.
Jest wiele sposobów, w jakie możemy wspierać artystów, niezależnie od tego, skąd są. Ale zawsze najlepszym, niezobowiązującym a uwzględniającym interesy wszystkich, jest budowanie platformy współpracy możliwie szerokiej, międzynarodowej, możliwie w długotrwałej perspektywie. Tego najbardziej wszyscy potrzebujemy – spotkania, wymiany myśli,wzajemnego uczestnictwa w projektach.
Praca w galeriach BWA jest z wielu względów trudna, jednak daje też pewne przywileje, na przykład uniezależnienie od komercyjnego obiegu sztuki oraz centrum, czyli Warszawy. W takiej sytuacji możemy sobie (jako pracowniczki instytucji samorządowych) pozwolić na organizację odważniejszych artystycznie i politycznie wydarzeń. Czy chciałabyś widzieć swoją pracę jako element szerszej światopoglądowej, politycznej zmiany?
Kiedy rozpoczynałam pracę, idealnym modelem funkcjonowania wydawał mi się model galerii autorskiej. Nie czuło się wówczas zagrożenia komercją, bo rynek sztuki nie istniał, wybór był prosty – albo bezpieczne, ładne wystawy, najlepiej „związkowe”, albo młoda, progresywna sztuka. Był to wybór w obszarze sztuki, ale bardzo szybko okazało się, że w kraju, gdzie wszystko jest polityczne, nie ma neutralnych wyborów.
Nie ma dobrej czy złej sztuki bez kontekstu politycznego. Więc, czy tego chcemy, czy nie, nasza praca zawsze będzie interpretowana w tym kontekście, nie pozostaje nam nic innego, jak tylko robić ją jak najlepiej. Sztuka jest narzędziem zmiany społecznej, oby była skutecznym i słusznym.
Czy Białystok jest przyjaznym miastem dla sztuki? Na jakie zjawiska czy też indywidualne postawy warto zwrócić uwagę?
Białystok jest miastem na sztukę odpornym, w Białymstoku zwykło się mówić, że jest miastem kultury teatralnej i lata naszych wytężonych starań tego nie zmieniły ;-))
W Białymstoku też starannie unikamy wartościowania. Przez całe lata silnie odczuwaliśmy odpływ młodych dynamicznych ludzi, w tym także artystów. Pochodzących z Białegostoku jest mnóstwo w Poznaniu, Warszawie, Wrocławiu, wszędzie tam, gdzie studiowali i gdzie zdecydowali się pozostać. Chociaż ostatnio słyszę coraz częściej o osobach powracających do miasta. Oby, bo jest tu co robić.
Kim chciałabyś być, jeśli nie zostałabyś kuratorką i dyrektorką?
To bycie dyrektorką, to konsekwencja, a nie cel sam w sobie. Pracując w galerii, zauważyłam, że to jedyna droga, by uniezależnić się programowo i robić takie wystawy, jakie chcę, więc właściwie myślę o sobie jako o kuratorce. Nie chciałabym robić niczego innego.